Jeden smok, a Wron aż dwadzieścia trzy
|Dokładnie aż tylu członków Wronieckiego Klubu Biegacza postanowiło w majową niedzielę wybrać się na drugi kraniec Polski, by w grodzie Kraka, w siedzibie smoka, w cieniu Wawelu realizować swoją pasję biegania, walczyć o swoje życiówki… a może przede wszystkim biegnąc z Gapą na piersi promować Wronki?
Dlaczego nie zawaham się stwierdzić, że te dwadzieścia trzy osoby to najlepsi ambasadorzy, jacy mogli się Wronkom przytrafić?
Bo wszędzie nas było pełno: w pociągu do, w pociągu z, w biurze zawodów, na trasie, przed i po biegu na mieście, z bijącym po oczach „Wronieckim Klubem Biegacza”, nie jakiś anonimowy, nie jakiś „Klub Biegacza z miasta, którego nazwy boimy się wymienić” ale „WRONIECKI…”
A że ludzie uśmiechnięci, radośni, do szpiku kości przeżarci swoją pasją, to czy można sobie lepszych ambasadorów wyobrazić?
Przecież jak podaje wikipedia: Ambasador – szef misji dyplomatycznej pierwszej klasy, reprezentujący państwo wysyłające wobec władz innego państwa lub organizacji międzynarodowej…
A my, jako WKB bez wątpienia zaprezentowaliśmy… jak? Godnie! Kogo i gdzie? Państwo Wronki w Państwie Kraków :)
Kiedyś, gdzieś tam padło stwierdzenie, że zorganizowanego wyjazdu nie będzie, zapisujemy się klubowo, bo taniej, łatwiej i w ogóle… a jednak było grupowo.
Być może bo tak fajniej? Przynależność zobowiązuje :)
Kilka osób w podgrupach, 15 pociągiem i wyszło wspomniane 23.
Dało to Wronieckiemu Klubowi Biegacza bardzo wysokie 9. miejsce w klasyfikacji drużynowej.
A indywidualnie?
Był jeden taki, co walczył o złamanie 3 godzin (najlepszy, prawie to zrobił), jeden taki, co rozbił w pył 3:15, kilku, co chciało pokonać 3:30 i to zrobiło, zapewne kilkunastu, którzy zwyciężyli 4:00 i więcej. Była też jedna taka, co debiutowała i wsparcie na trasie duże miała i z uśmiechem na metę wbiegała.
Każdy przyjechał walczyć, każdy miał przed sobą swój własny, indywidualnie postawiony cel, z którego miał zamiar sam wobec siebie po biegu się rozliczyć.
Kilku osobom się jak widać udało, w kilku przypadkach padły bariery, gdzieniegdzie pokonano ściany, ustanowiono wspomniane nowe życiówki, ale we wszystkich 23 przypadkach, bo o to jednak gdzieś w środku chodziło, wygrała dobra zabawa.
P.S. I żeby nie było, bo oprócz maratonu była też Krakowska Nocna Dycha, a tam to też silna reprezentacja była. Tak silna, że lokalny Bóg w osobie Jakuba Szymankiewicza na podium się załapał!
Wszystkim gratulujemy życiówek, udanej zabawy i życzę kolejnych życiówek, kolejnej dobrej zabawy na kolejnym wyjeździe.
Michał Urban