Kosz od rolników, kopniak od właścicieli…

Oj, trudne chwile przeżył włodarz miasta na piątkowym spotkaniu w Wartosławiu. Pojechał na bitwę, wrócił na tarczy

Cz-B - LOGO

Oferty Pracy Wronki

 

FELIETON z nr 13/2016 „Wronieckiego Bazaru”

O sprawie pisałam już w poprzednich numerach „Wronieckiego Bazaru” i mam nadzieję, że dziś temat definitywnie zamknę (w przeciwieństwie do sprawy zamojskiego „parku”).

Przypomnę krótko: burmistrz postanowił uszczęśliwić na siłę właścicieli gruntów nad Jeziorem Pożarowskim w taki oto sposób: chciał odebrać wszystkim ich działki, scalić w jedno, potem podzielić i oddać, ale już inaczej ułożone.

Ludzie wprawdzie teraz nic nie mogą na nich wybudować, ale też nie chcą budować, więc nie widzą potrzeby uszczęśliwiania ich na siłę.

Zresztą właściciele sami zadbali o to, by im było dobrze. Kupili np. trzy działki we trzech i podzielili się tak, żeby wąsko nie było. Wprawdzie dwóch ma wówczas przejazd przez działkę sąsiada współwłaściciela, ale skoro się dogadują, to po co im mieszać?

Jeśli ktoś jest właścicielem działki długiej a wąskiej, jak nie przymierzając, trzy tramwaje i podoba mu się to, to nie ma takiej siły, która zmusiłaby go do jakiegokolwiek grzebania w jego własności.

Prawo nie pozwala ingerować bez zgody właściciela. Na szczęście.

Jak to wyglądałoby hipotetycznie na innym przykładzie, gdyby kto inny był burmistrzem, a pan Wieczór byłby „zwykłym” właścicielem skrawka ziemi?

Otóż pan Wieczór wybudował się na działce na Zamościu.

Przypuśćmy, że to te tereny właśnie nowy burmistrz postanowił scalić i podzielić inaczej.

Pan Wieczór ma (powiedzmy przykładowo) altanę na kołach, bo nie można tam nic budować, ma ogródek warzywny z pyszną i zdrową marchewką, na polu ustawił szałas z drewnem na opał i tojtoja.

Obok niego mieszka pan Żołądkowski z rodziną, (były wiceburmistrz, któremu pan Wieczór nagle podziękował za współpracę), ma swój kawałek lasu, który wsadził sobie od razu, gdy swój skrawek ziemi wąskiej jak tramwaj kupił.

Z drugiej strony pana Wieczora mieszka pan Pawelczak z rodziną (były sekretarz, któremu pan Wieczór nagle podziękował za współpracę), ma na swoim długim i wąskim kawałku zadbaną trawę, bo lubi biegać, a jego żona ma ogródek kwiatowy.

Za nimi swój kawałek ziemi kupił pan Hibner (były rzecznik, któremu pan Wieczór nagle podziękował za współpracę) z rodziną i z kozami, które są pasją całej rodziny.

Na samym zaś końcu posadowiła się pani Szwarc Gapa (były pracownik muzeum, któremu pan Jan Jankowski w imieniu pana Wieczora nagle podziękował za współpracę w muzeum)  ze swoimi ukochanymi plenerowymi (mobilnymi) wystawami na stojakach (nie przytwierdzonych do ziemi, zgodnie z prawem).

Każdy ma więc swój pasek ziemi, długi i wąski. I cieszy się z niego ogromnie.

Każdy stara się za bardzo nie wchodzić panu Wieczorowi w drogę, bo to głupio i nie wiadomo jak się odezwać, a w końcu mieszkają obok. Powiedzieć, co myślą nie chcą, bo skończy się bójką, więc chodzą koło siebie jak lisy koło kurnika.

Aż tu przychodzi pismo z ratusza z decyzją nowego pana burmistrza z decyzją o nowym podziale ziemi!
I co się dzieje?

Otóż: Wieczór musi kawałek ziemi ze swoim ogródkiem z pyszną, zdrową marchewką oddać Pawelczakowi, w zmian dostanie od niego kawałek bieżni trawiastej, więc będzie mógł pobiegać, żeby emocje puściły; dostanie też kawałek ogródka, żeby jego żona miała świeże kwiaty do wazonu.

Pawelczak zabierze kawałek lasu (kurcze, akurat ten z pięknymi borowikami!) Żołądkowskiemu, w zamian odda mu kawałek bieżni (na szczęście ten z kretowiskami, gdzie trawa i tak nie rosła), więc Żołądkowski posadzi sobie sosnę i będzie miał szyszki, na których, jak mówi zna się najlepiej.

Szwarc Gapa zabierze Wieczorowi część ziemi z tojtojem, ale oddać będzie musiała fragment ziemi z wystawą na stojaku. Na nieszczęście wystawa mówi o ulubionej przez Szwarc Gapę i jej przyjaciół wieży ciśnień, która nie stała się Muzeum Więziennictwa.

Hibner oddać musi Wieczorowi fragment ziemi wraz z dwiema ulubionym kozami, jednak za to dostanie od Wieczora fragment ziemi z szałasem na drewno. Będzie jak znalazł na zimę.

Nikt z zamiany zadowolony nie jest, ale trudno – władza tak chciała, tak być musi!

Ale czy na pewno? Na szczęście nie! Na szczęście póki co, takie chore kawałki mogę wymyślać na potrzeby Czytelników, którzy bardzo je lubią, prawda?

W Wartosławiu mieszkańcy się nie zgodzili na scalenie i podział.

I dlatego będą mieli swój świat takim, jakim go sobie stworzyli! Czyli szczęśliwą enklawę spokoju, póki co bez budów na fundamentach, prądu, kosiarek elektrycznych i innych przywilejów nowoczesności.

Czyli to, co chcą mieć.

Cieszę się, że mogłam dołożyć swoją cegiełkę do Ich wymarzonego świata.

Czego i Państwu życzę

Szwarc Gapa

Tekst pochodzi z nr 13/2016 Wronieckiego Bazaru z cyklu felietonów „Czarne na Białym”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *