Postawa godna pochwały

Zdarzenie to miało miejsce we wtorek, 13 września br. Zebraliśmy się w siedzibie TMZW na spotkanie Zarządu. W momencie jego rozpoczęcia, przy niepełnym jeszcze składzie, zabrzmiał telefon. Pani Irena podenerwowanym głosem prosiła o usprawiedliwienie nieobecności męża, Jana Kwaśnego, na zebraniu. Podenerwowanie i nam się udzieliło

jasiu Kwaśny 2

Oferty Pracy Wronki

Na pytanie co się stało? odpowiedziała. Nie znam szczegółów, ale musiał pilnie pojechać z dziewczynkami pogryzionymi przez pszczoły w lesie do lekarza, bo nikogo z rodziców nie ma w domu.

Szczegóły zajścia wyjaśnił nam sam Jan Kwaśny, po prawie dwu godzinach, gdy wrócił ze szpitala w Szamotułach.

„Wybrałem się na spacer z moim psem do lasu, aby zaliczył poobiedni spacer. Nagle podbiegła do mnie ok. 12 letnia dziewczynka prosząc o pomoc. Tam – wskazuje ręką – został nasz plecak, a nad nim, przy ptasiej budce, wisi duża kula bzyczących owadów. Rzuciłyśmy wszystko i zaczęłyśmy uciekać, gdy zaczęły nas atakować. Ja i moja koleżanka zostałyśmy ukąszone kilka razy, to bardzo boli. Jest z nami młodsza siostrzyczka i pies, ale im się chyba udało…prosimy, niech nam pan pomoże!

Starałem się dowiedzieć, gdzie mieszkają i czy w domu są rodzice. Ustaliłem, że mieszkają w okolicach Rynku, ale problem okazał się większy. Rodziców, ani pełnoletniego rodzeństwa w domu nie ma. Matki są na wywiadówkach u starszego rodzeństwa i to poza Wronkami. Musiałem podjąć decyzję o natychmiastowym dowiezieniu ich do lekarza na pogotowie, gdyż jedna z nich cała drżała. Mając świadomość, że może być uczulona na jad pszczół, pobiegłem po samochód i udałem się na ul. Polną. Niestety karetki nie było na miejscu.

Małą dziewczynkę z psem pozostawiłem pod opieką pani asystentki z gabinetu stomatologicznego, a sam „gnałem” do szpitala w Szamotułach. W międzyczasie usiłowaliśmy nawiązać kontakt z rodzicami, gdyż tylko oni są władni podjąć decyzję o padaniu środków medycznych.

Udało się, mama jednej z nich, wracając z Poznania wysiadła w Szamotułach, a ojciec drugiej, prosto z pola przyjechał z Gałowa. Napięcie w tym momencie zaczęło „puszczać”, a świadomość o zagrożeniu życia maleć. To było niesamowite przeżycie dla mnie, ale nie zawahałem się nawet przez chwilę”.

Gratulowaliśmy kol. Jankowi postawy i determinacji, ale przyszły też przykre refleksje, zagrożenia zdrowia naszego i naszych bliskich w godzinach popołudniowo – wieczornych. Nie każdy ma samochód, nie każdy może mieć tyle szczęścia, ile miały te dziewczynki.

Krystyna Tomczak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *