Czasy Dyzmy – felieton Tomasza Ziółka

Kolejny felieton Tomasza Ziółka. Tym razem o Dyzmach naszych czasów

Oferty Pracy Wronki

 

– Tu masz rurę, potnij ją na 3 równe części. Jak to zrobisz przyjdź do mnie i pokaż, co  ci wyszło.

Po dwóch godzinach uczeń przychodzi do majstra pokazuje mu rurę z mnóstwem kresek naciętych ostrzem piłki do metalu.

– Co mi tu przyniosłeś. Rura nie pocięta, ale co znaczą te kreski. Powinny być dwie, a jest ich osiem. Czy wiesz, w którym miejscu masz ciąć?

– A w którym miejscu majster woli?

Na imię miał Czarek, ale mógłby nosić każde inne, nie ono jest ważne. Czarek miał bardzo cenną zaletę, a mianowicie był najlepiej wykształconą osobą spotkaną w moim życiu.  Nie profesor, doktor, biskup, menadżer dużej firmy, czy celebryta, ale właśnie on. Dlaczego akurat Czarka uważam za najlepiej wykształconego? Szkołę podstawową skończył z trudem, w zawodówce również nie radził sobie z nauką,  szczerze mówiąc, nie bardzo się do niej przykładał. Tym niemniej miał ważne talenty, których próbkę przedstawiłem w dialogu z majstrem. Pierwszy z nich to niepoddawanie się w razie niepowodzenia, nie myślę  tu o kontynuowaniu walki aż do osiągnięcia zamierzonego celu. Prawie nic mu się nie udawało, ale  przeciwieństwie do osób ambitnych nie przyznawał się do swojej porażki, zawsze bowiem uważał, że osiągnął zadowalający rezultat. Uważał, że swoje zrobił i należy mu się uznanie.  Drugi talent, to talent dyplomatyczny, który użył w celu zamaskowania własnej nieudolności w zmaganiu z przerastającym go zadaniem. Trzecim talentem była niezwykła umiejętność przewidywania reakcji swojego przełożonego. Czarek doskonale wiedział, że majster go nie wyleje, bez względu na to, co zmaluje. No bo straciłby dotację na  szkolenie ucznia. Dlatego mógł sobie pozwolić na nieróbstwo, a nawet na bezczelność: aby przetrwać, wystarczyło, by nie zajść majstrowi zbyt mocno za skórę.

I tak, dzięki wrodzonym talentom Czarek zdobywał wykształcenie. Nie książkową i nieprzydatną wiedzę o ułamkach, zawiłościach gramatyki, czy o losach Anielki, ale wiedzę o ludziach i sposobie przeżycia w PRL. Uczyły go osoby z jego otoczenia i uczyło go życie. Szkoła również uczyła, ale on przyswajał  przede wszystkim treści nie zapisane w programach szkolnych. W czasie tej nauki Czarek dowiedział się, że w pracy należy unikać niepotrzebnego wysiłku, bo jeśli majster zorientuje się, że można na jego umiejętnościach polegać, to dołoży mu roboty. Jeszcze na dodatek koledzy będą na niego krzywo patrzyli, a przecież  z powodu lenistwa jakoś nikt pracy nie stracił. Po co się wysilać jeśli i tak wszystkim należy się po równo. Trzeba się tylko o swoje głośno i stanowczo upominać. Dowiedział się, że ludzie dysponujący nie swoimi pieniędzmi, bywają bardziej hojni i wspaniałomyślni, aniżeli wtedy, gdy wydają swoje pieniądze. Nauczono go również, że w systemie, w którym żyje, wszystko należy do wszystkich, a tak gruncie rzeczy nic nie należy do nikogo. W ten sposób Czarek zdobył praktyczną wiedzę o marksizmie-leninizmie i wiedział o nim więcej, aniżeli autorzy najbardziej uczonych podręczników.  W przeciwieństwie do nich nie wymyślił żadnego ustroju, wprost przeciwnie: to ten ustrój go ukształtował. Był dzieckiem swoich czasów.

Długo nie popracował, bo kiedy się zorientował, że w PRL można łatwo uzyskać rentę, sprokurował wypadek przy pracy i po niespełna trzech latach stażu w firmie budowlanej został rencistą 3 grupy. Pieniądze z tego były bardzo niewielkie, ale renciści mogli dodatkowo pracować, bo w każdej mieścinie były spółdzielnie inwalidów, które wprost poszukiwały pracowników, jednak na pracę Czaruś nie miał ochoty.  Wymyślił sobie inny sposób na przeżycie, a były nim …sanatoria. Osobom, które nie pamiętają czasów PRL wyjaśniam, że sanatoriów było wtedy dużo więcej  aniżeli obecnie. Do dzisiaj, we wszystkich kurortach  stoją budynki, które w latach PRL były sanatoriami, a teraz są opuszczone i popadają w ruinę, tylko nieliczne miały szczęście i są dzisiaj hotelami. Sanatoria te należały do związków zawodowych zrzeszonych w Centralnej Radzie Związków Zawodowych i były suto dofinansowywane środkami budżetu państwa. Ambicją każdego związku było posiadanie sanatoriów w jak największej liczbie miejscowości  uzdrowiskowych. Skierowania do sanatorium były rzeczą bardzo atrakcyjną.  Turnus sanatoryjny trwał 26 dni, a odpłatność żadna albo symboliczna. Dysponentem skierowań na turnusy sanatoryjne były związki zawodowe zarządzające sanatoriami, a dokładniej mówiąc jakiś polityk, który z partyjnego namaszczenia kierował danym związkiem. Uzyskanie takiego skierowania oznaczało praktycznie miesiąc życia na koszt państwa.  Jakiekolwiek limity liczby skierowań wtedy nie obowiązywały, a więc  Czaruś jeździł do bonzów związkowych w dni, w które przyjmowali interesantów i uzyskiwał od nich skierowania do sanatoriów. Ich dysponenci nie byli zbyt zainteresowani w pracowitym  roztrząsaniu każdej sprawy i jeśli mogli, to pozbywali się natrętnego klienta bez większego oporu. A mogli to robić, bo nie było żadnych kryteriów rozdziału miejsc sanatoryjnych i decydenci działali poza jakąkolwiek kontrolą. Nawet to, że osoba korzystająca ze związkowego sanatorium nie należała do danego związku nie przeszkadzało w przyznaniu skierowania. Działając w ten sposób Czarek potrafił w krótkim czasie uzyskać wiele skierowań i spędzać w sanatoriach nawet 9 miesięcy w roku. Żył bez zbędnego nakładu sił i kosztów..

Mamy 2021 rok i czasy Czarka należą do przeszłości. Dzisiaj mamy gospodarkę rynkową, która sprzyja karierom biznesowym, takim jak fikcyjna kariera Nikodema Dyzmy i rzeczywista kariera Daniela Obajtka.  Dyzma był oceniany negatywnie, Daniel Obajtek jest stawiany za wzór, a zatem obaj różnią się między sobą. Czy naprawdę kariera Nikodema Dyzmy w niczym  nie przypomina kariery Daniela Obajtka?

Dyzma na początku swojej kariery podniósł kopertę z zaproszeniem na raut i chciał zarobić napiwek za jej zwrot adresatowi. Później chciał tylko się najeść. Dopiero sytuacje i warunki w jakich się znalazł spowodowały, że zaczął działać w taki, a nie inny sposób. Ważnemu dygnitarzowi spodobał się jego szorstki język i brutalne podejście do ludzi. Komuś innemu wydawało, że jest dobrym znajomym tego dygnitarza… Osoby te stały się mentorami Nikodema Dyzmy. Uczyły go, że dzięki dobrym układom można załatwiać różne interesy.  Że jego pozycja społeczna nie zależy od posiadanych kompetencji, ale od tego, kto go popiera. Że awansować można nie dzięki wykształceniu i doświadczeniu zawodowemu, ale dzięki temu, że ma się dostęp do odpowiednich ludzi i robi się to, czego oni od niego oczekują.  Gruntem sprzyjającym takim postawom była nadmierna i niekontrolowana  władza polityków. Władza ludzi, którzy dobierali się na zasadzie znajomości, przynależności do tej samej frakcji politycznej i powiązań rodzinnych. Władza polityków, którzy czuli się jak udzielni książęta, którzy nie muszą  przestrzegać kryteriów wydawania publicznych pieniędzy i obsadzania publicznych stanowisk. Życie podpowiadało Dyzmie, by brać co dają i korzystać z patologii występujących w życiu publicznym, zwłaszcza w polityce.

A jak  jest dzisiaj?

Ostatnio media dużo piszą o błyskawicznej i z tego powodu dla wielu osób kontrowersyjnej karierze Daniela Obajtka.  Dwie kadencje był wójtem niewielkiej gminy. Później dwa lata szefował agencji rządowej zajmującej się rolnictwem, po czym raptownie zmienił zainteresowania i przerzucił się na działalność w energetyce. Po krótkim szefowaniu spółką energetyczną został prezesem największego koncernu paliwowego we wschodniej części Europy. Potrzebował dwóch lat zarządzania koncernem, by otrzymać z rąk kolegów partyjnych liczne tytuły  honorowe i by wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł porównywał go z  napoleońskim szwoleżerem spod Somosierry. Szarża Obajtka była rzeczywiście błyskawiczna. Strategia rozwoju zarządzanych przez niego spółek i jego pomysły biznesowe zostały ocenione bez czekania na ich rezultaty. Tak uważam, bo zarządzanie firmą nie jest meczem piłki nożnej, tu na wynik czeka się latami.  Trzeba przyznać, że Obajtek grał króciutko zanim został uznany wirtuozem. Nie wiem, jakimi przesłankami kierował się wiceminister porównując go ze szwoleżerem.  Prawdopodobnie chodziło o ślepe posłuszeństwo wodzowi, bez względu na cel, który on chce osiągnąć i błyskawiczne tempo gromadzenia własnego majątku.

Zyzio Krzepicki nazwał Dyzmę Napoleonem gospodarczym, podkreślając jego strategiczny umysł. Obajtek  nie został porównany do Napoleona, bo – jak się domyślam – na to porównanie zasłużył kto inny. Mamy szwoleżera, więc zapewne mamy również Napoleona. Czy powinniśmy się z tego cieszyć?

Tomasz Ziółek

komentarze 2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *