Ewa Lewandowska (Pomes) była pierwszą wronczanką na igrzyskach olimpijskich

Los zamknął księgę Jej życia w najmniej spodziewanym momencie. Pożegnaliśmy Ją 4 sierpnia 2016 roku na cmentarzu w Puszczykówku. Ewa Lewandowska (po mężu Pomes) w 1980 roku wzięła udział w igrzyskach olimpijskich w Moskwie. W 2013 roku napisała o sobie i swoim życiu. Niedługo 5 rocznica śmierci Ewy, a poza tym rozpoczynają się kolejne igrzyska olimpijskie, jest więc okazja, by powspominać

ewa

Oferty Pracy Wronki
Ewa i Mirek Pomesowie

Moja dotychczasowa historia składa się z dwóch zupełnie różnych części. Przez pierwsze 25 lat w moim życiu królował sport, w kolejnych 25 latach królują Mirek, dzieci i biznes.

W ósmej klasie szkoły podstawowej, którą kończyłam we Wronkach, zwerbowano mnie do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, która znajdowała się w Wałczu, w Centralnym Ośrodku Przygotowań Olimpijskich. Szukano dziewczyn do sekcji wioślarskiej. Wcześniej nigdy nie uprawiałam żadnego sportu, ale miałam predyspozycje: byłam silna, wysoka i ambitna, dzięki czemu z zupełnie surowej nastolatki zrobili późniejszą mistrzynię Polski.

Pierwszy rok był gehenną, wszystkiego musiałam uczyć się od podstaw, a w porównaniu z moimi koleżankami, z których każda wcześniej uprawiała już jakąś dyscyplinę sportową, byłam kompletnie zielonym szczypiorkiem. Dałam radę dzięki ambicji. W planie był ośmioletni cykl przygotowań, tak byśmy w roku 1984 wystartowały na Olimpiadzie w Los Angeles. Ale życie, jak zwykle, napisało własny scenariusz.

Robiłyśmy wspaniałe postępy w tempie, jakiego nikt się nie spodziewał. Trenowałyśmy bardzo intensywnie – od poniedziałku do soboty, po dwa treningi dziennie, tylko w niedziele miałyśmy jeden trening. Obliczyłyśmy kiedyś z dziewczynami, że zrobiłyśmy na treningach tyle kilometrów, że mogłybyśmy spokojnie opłynąć kulę ziemską. Byłyśmy odcięte od świata, ośrodek znajdował się w lesie, codziennie dojeżdżałyśmy do szkoły sportowej, gdzie miałyśmy odrębny cykl nauczania i przygotowań sportowych. Nauczyciele jeździli z nami na obozy, przygotowywali do egzaminów, a szczególnie do matury. Szłyśmy jak burza, zdobywając kolejno czterokrotnie tytuł Mistrza Polski. Kiedy przyjeżdżałyśmy na zawody, wiadomo było, że inne drużyny nie mają z nami szans. Wobec takich osiągnięć, pomimo że miałyśmy dopiero po 19 lat i nasz udział w olimpiadzie planowany był dopiero na rok 1984, trenerzy postanowili, że weźmiemy udział w Olimpiadzie w Moskwie. Chcieli, abyśmy „łyknęły trochę wielkiego świata”, zwłaszcza, że w NRD „nakręciłyśmy” czas, który kwalifikował nas do przygotowań olimpijskich.

Rok 1980 był szczególny politycznie – mnóstwo napięć w stosunkach międzynarodowych, bojkot olimpiady przez wiele państw. Czasy były nerwowe, sprzyjające naciskom i matactwu, które nie ominęły sportu i naszego zespołu. Byłyśmy ze sobą zgrane jak palce u jednej reki. Trenowałyśmy z zawiązanymi oczami. Kiedy wsiadałyśmy do łódki, to pierwsza czuła ósmą, a ósma pierwszą. Niestety, przed olimpiadą zmieniono skład drużyny. Dostałyśmy dwie nowe dziewczyny, z którymi nie było już czasu się tak zgrać. Wystarczy powiedzieć, że my wszystkie miałyśmy ponad 1,85 wzrostu, podczas gdy one 1,67. Ale nie miałyśmy nic do powiedzenia, decydowała „góra”. Mimo wszystko spróbowałyśmy, niestety, nasz występ okazał się totalną porażką. Zespół nie był zespołem, kulała współpraca, panował chaos, do tego doszły ogromne nerwy. Presja Olimpiady przerosła nasze siły i oczekiwania. Na treningach, na dużo gorszym sprzęcie, nakręcałyśmy czas, za który zdobyłybyśmy tu srebrny medal. W nowym składzie nie dało się tego osiągnąć. Nasz trener, Ryszard Świerczyński, powiedział kiedyś, że taka ósemka nigdy więcej już mu się nie powtórzyła. My też po pewnym czasie zobaczyłyśmy, kim byłyśmy, bo początkowo nie zdawałyśmy sobie z tego sprawy.

Porażka totalnie nas zniechęciła do sportu. Nie wiedziałyśmy, co ze sobą zrobić i rozjechałyśmy się po Polsce. Gdyby wtedy znalazł się ktoś, kto znowu zebrałby nas razem, pozwolił trochę odpocząć, a potem wznowił treningi, to na pewno mogłybyśmy jeszcze odnieść sukces. Olimpiada w 1984 r. w Los Angeles była wprawdzie bojkotowana przez państwa socjalistyczne i Polska nie brała w niej udziału, ale byłyśmy jeszcze młode i mogłyśmy startować w 1988 r. Niestety tak się nie stało. Cały nasz wysiłek, praca trenerów oraz państwowe pieniądze poszły na marne. Nasz trener powiedział potem przy jakimś spotkaniu, że była to jego największa życiowa porażka. Ja jednak wspominam te czasy z dużym sentymentem. Co kilka lat spotykamy się w Wałczu z dziewczynami, rozmawiamy o tym, co było, z nostalgią i łzą w oku, bo nasze apetyty i możliwości były naprawdę ogromne. Wsiadamy do łódki, żeby znowu poczuć wiosła w rękach i wiatr we włosach.

Agencja Reklamowa Wronki

Po fiasku na Olimpiadzie wróciłam do Poznania, skończyłam studia na AWF i podjęłam pracę w szkole jako nauczycielka wychowania fizycznego. Uzyskałam tytuł nauczyciela mianowanego. O swojej karierze sportowej rzadko wcześniej opowiadałam, bo w sercu była zbyt duża zadra, duży żal. Nawet moje dzieci o tym nie wiedziały. Karton z medalami, które zdobyłam, do tej pory stoi w piwnicy. Ale kiedy pracowałam w szkole, to uczniowie gdzieś wyszukali tę historię i stałam się medialna. W środowisku jestem teraz znana jako „olimpijka”. Utworzyliśmy w szkole klub olimpijczyka, do którego zapraszaliśmy różnych sławnych sportowców. Dalej kocham wioślarstwo i myślę sobie, że może kiedyś na emeryturze, kiedy będę miała czas, to wrócę do tego sportu i oddam młodzieży to, co kiedyś sama dostałam. Mam uprawnienia i jestem do tego przygotowana, ale trenerem nie można być na pół gwizdka. Trzeba się temu poświęcić całym sercem, co oznacza wyjazdy, obozy, dlatego kobiecie mającej rodzinę trudno jest zaistnieć jako trener. Ale nie wykluczam, że ten temat kiedyś do mnie wróci.

Mirka poznałam w 1983 roku i zaraz zrobił w moim życiu rewolucję. Wrzucił mnie w zupełnie inne środowisko, nieznane mi wcześniej życie, w wir wydarzeń, którym się poddałam. Gdyby był sportowcem, to zrobilibyśmy pewnie razem karierę sportową, ale ponieważ był biznesmenem, więc musiałam stać się bizneswoman. „Ubi tu Kajus, ibi ego Kaja” – gdzie ty Kajus, tam ja Kaja. Choć nigdy nie miałam tylu pomysłów, co Mirek. On zawsze był inicjatorem, ale cieszę się bardzo, że często mówi, że ze mną jest mu lepiej. Mirek zawsze wylatywał w niebo, a ja go ściągałam w dół, żeby mi za daleko nie odfrunął. Tak się uzupełniamy, jest nam razem dobrze i wspieramy się w różnych działaniach.

Gdy urodziły się dzieci, na dziesięć lat przerwałam pracę i zajęłam się ich wychowaniem, bo rodzina zawsze była dla mnie priorytetem. Kiedy podrosły, na trzy lata wróciłam do szkoły, żeby uczyć, a teraz prowadzę tam stołówkę. Mamy też usługi cateringowe: dowozimy jedzenie na różne uroczystości, np. firmowe wigilie, imieniny, komunie. Na zapleczu tej stołówki Mirek rozwija dziś Hot Lunch.

pomes-0

Wronki i Willa Wrzos to nasze wspólne marzenie i przedsięwzięcie. Dla mnie jest to równocześnie powrót do miejsca mojego dzieciństwa. Kiedy po śmierci taty dostałam ten dom, postanowiliśmy spróbować realizować tutaj to marzenie i to już się dzieje. Chcemy stworzyć klimatyczne miejsce, do którego będziemy mogli zapraszać różne ciekawe postaci. Ludzie oczekują dziś od gastronomii czegoś więcej niż tylko dobrego jedzenia. Chcą się spotykać nie tylko w celu wspólnego zjedzenia posiłku. We Wrzosie będziemy im to mogli dać i mamy duże plany związane z tym miejscem. Znamy wiele fascynujących osób, które będziemy mogli tam przyjmować – ludzi piszących książki o kuchniach z różnych stron świata, pasjonatów nalewek, pasjonatów kuchni kresowej. Znajomy Mirka wie wszystko o kawie. Zwiedza plantacje kawy na całym świecie, ma na ten temat taką wiedzę, jak chyba nikt inny w Polsce. Mam nadzieję, że również zechce być naszym gościem. Moglibyśmy zapraszać też znanych sportowców.

 

Sport wyrobił we mnie wolę walki i nauczył, że trzeba walczyć do końca. Cały czas postępujemy według tej samej zasady. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale nigdy nie odpuszczamy. Cieszy nas samo działanie, nowe wyzwania, możliwość realizacji własnych marzeń i pomysłów. Oboje lubimy dobrze doprawione potrawy. Nie znosimy mdłego smaku i dlatego nasze życie przyprawiamy dużą ilością miłości, odrobiną szaleństwa i szczyptą ryzyka. Wychodzi smacznie i wciąż mamy na nie apetyt.

Ewa Pomes (Lewandowska)
2013 rok

 

*****************************

Artykuł z 2016 roku:

W wieku 54 lat zmarła Ewa Lewandowska -Pomes. Uprawiała wioślarstwo na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Uczestniczyła w Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie, startowała w ósemce. Wronczanie znają Ją jako współwłaścicielkę restauracji RATUSZOWA

 

Ewa Lewandowska -Pomes była zawodniczką MKS-u Wałcz i AZS-u Poznań, miała na koncie cztery tytuły mistrzyni Polski (czwórka ze sternikiem, ósemka). W kadrze jej trenerem był Ryszard Koch.

W moskiewskich igrzyskach olimpijskich startowała w osadzie razem z Teresą Soroką- Frąckowską, Urszulą Niebrzydowską- Janikowską, Wandą Piątkowską- Kiestrzyn, Jolantą Modlińską, Krystyną Ambros- Żurek, Beatą Kamudą- Dudzińską, Wiesławą Kiełsznia- Buksińską oraz sterniczką Grażyną Różańską- Pawłowską.
Kobieca ósemka w programie olimpijskim była obecna dopiero po raz drugi.

Nasze reprezentantki w biegu eliminacyjnym zajęły trzecie miejsce (za zawodniczkami z ZSRR i Wielkiej Brytanii), a w repasażu uplasowały się na czwartej pozycji (za Rumunkami, Bułgarkami i Brytyjkami), odpadając z rywalizacji. Złoto wywalczyły wioślarki z NRD.

Po zakończeniu kariery Ewa Lewandowska-Pomes jako absolwentka Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu podjęła pracę trenerską. Była wiceprezesem Klubu Olimpijczyka im. Marka Łbika w Puszczykowie.

na podstawie:
Tomasz Kawczyński – 5kółek.pl

 

To kolejna wiadomość, której nie chciałabym Państwu przekazywać. Ale, niestety, jest prawdą. Ewa Pomes odeszła po ciężkiej chorobie. Razem z mężem Mirkiem Ewa prowadziła m.in. wroniecką restaurację RATUSZOWA. Oprócz tego pracowała w szkole. Prywatnie była młodszą siostrą Lidii Grupińskiej (zd. Lewandowskiej) z firmy GELG. Będzie nam we Wronkach bardzo brakowało uśmiechniętej Ewy, wiecznie krzątającej się na sali, w kuchni, w ogrodzie. Jej spokój emanował na rozmówców. Mimo choroby nikt nie domyśliłby się, przebywając z Nią, że coś Ją trapi. Zawsze chciała najlepiej dla gości. Uwielbiała swoją pracę w szkole, lubiła restaurację i tę w Poznaniu i swoją Ratuszową. Często organizowała zajęcia dla wronieckich dzieci, które kochała wszystkie, jak swoich troje. Śpij w spokoju, Ewo. Ale spójrz czasem na nas z góry i pomóż przezwyciężać te małe i te duże problemy. Dwa dni temu na pogrzebie u druha Kukawki usłyszałam zdanie, które tutaj też powtórzę: „Są rozstania, na które nigdy nie będziemy przygotowani”. To kolejny taki przypadek. Pogrzeb odbędzie się w czwartek w Puszczykowie – o godz. 12.oo – msza św.

Grażyna Kaźmierczak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *