Piły w rękach idiotów – felieton Tomasza Ziółka

Piły w rękach idiotów – to tytuł kolejnego felietonu Tomasza Ziółka. Zapraszam do czytania

Oferty Pracy Wronki

Miałem dziesięć lat. Aż trudno uwierzyć, że było to sześćdziesiąt siedem lat temu…
Chłopcy chodzili wyłącznie w krótkich spodenkach, nawet ubranie do pierwszej komunii składało się z marynareczki i krótkich spodni. Latem nosiliśmy buty przez krótką część dnia, bo po powrocie ze szkoły biegaliśmy na bosaka.
Uwielbiałem to i zawsze czekałem, aż wystarczająco się ociepli, by można było zdjąć buty i polatać bez krępujących stopy ciężarów. Latem dorośli chodzili w tzw. trepach, które składały się ze skórzanych przodów przymocowanych do drewnianej podeszwy. Odmianą miękką trepów były laczki, używane w domu, ich spody były wykonane przeważnie z opony koła rowerowego, a wierzch z tkaniny. Zimą dorośli nosili do pracy okuloki albo inaczej pieruny, buty te nosiły
również dzieci, których rodziców nie było stać na kupno nowych butów. W regionie szamotulskim tak nazywało się buty z przymocowaną od dołu drewnianą podeszwą.

Urodzonym w późniejszych latach wyjaśniam, że buty się wówczas zelowało, tzn. po starciu się podeszwy przybijano do niej ćwiekami nową zelówke wykonaną z grubej, sztywnej skóry, albo z gumy. Buty przerabiano na okuloki wtedy, gdy już nie nadawały się do zelowania. Wieś była w czasach Bieruta i Ochaba biedna, bo musiała płacić za przyspieszoną industrializację kraju przeprowadzaną na podstawie planu sześcioletniego. Wprowadzone wówczas tzw. obowiązkowe dostawy polegające na tym, że większość płodów rolnych trzeba było sprzedać państwu za symboliczną cenę, nie pokrywającą kosztów produkcji i nie
wystarczającą na utrzymanie rodzin rolników.
Bo skutki biedy odczuwały również dzieci. Prawdziwa skórzana piłka była marzeniem nie do spełnienia, a o takich zabawkach, jak rowerki, rolki, hulajnogi nikt nie słyszał. Do zabawy wystarczyły sklecone domowym sposobem sanki, w mojej wsi nazywane tirlitkami, na których jeździło się po lodzie na jeziorze odpychając się kosturem , tj. kijem zakończonym gwoździem, można było również na nich zjeżdżać z dobrze oblodzonej górki. Zabawką była zwykła obręcz koła rowerowego popychana patykiem, gumowa piłeczka i kij do gry w palanta, albo po prostu dwa patyki do gry w klipę. Odpowiednio przycięta gałąź mogła służyć jako karabin w czasie gry w podchody, można było wykonać z niej piszczałkę, albo narzędzie do strząsania owoców. Dorośli używali kijów leszczynowych do wykonania wędek, a wierzbowych do sporządzania trzonków do narzędzi. Chłopcy ich naśladowali tworząc swoje wersje narzędzi używanych przez dorosłych. Wszelkiego rodzaju kije i patyki były w owych czasach ważną i cenną zabawką dzieci w wieku szkolnym i młodszych.

Ucięcie kija tandetnym i tępym nożykiem używanym przez dzieci, nie było rzeczą prostą. Jeśli ktoś chciałby doświadczyć, z jakimi trudnościami mierzyli się wówczas chłopcy, to niech odłoży sekator, nożyce elektryczne oraz spalinową piłę łańcuchową i spróbuje uciąć kij o niewielkiej grubości, na przykład 5 cm za pomocą noża używanego do obiadu. Jeśli próba zakończy się sukcesem, to może uważać się za prawdziwego herosa.

Nic dziwnego, że Stasiu, który jakimś sposobem zdobył od ojca piłkę do cięcia drewna stał się bohaterem całej naszej, składającej się z czterech chłopców, gromadki. Niezorientowanym wyjaśniam, że piły, podobnie jak siekiery były całkowicie analogowymi narzędziami służącymi do obróbki drewna. W przeciwieństwie do siekiery, której nie można było zepsuć, piła była narzędziem bardzo delikatnym. Po stępieniu trzeba ją było naostrzyć trójkątnym pilnikiem, ząbek po ząbku z obu stron, starannie trzymając pilnik pod odpowiednim kątem. Należało przy tym zadbać, by piła miała odpowiedni szrank, tzn. odchylenie ząbków na boki. Jeśli szranku nie było i ząbki nie były odchylone na boki, lecz stały w prostym szeregu, to nie można było nią czegokolwiek uciąć. Zbyt duży szrank powodował, że piła się zacinała i cięcie drewna było bardzo utrudnione. Prawidłowe posługiwanie się piłą było rzeczą niełatwą, a wydanie narzędzia osobie nie przygotowanej do jego użycia oznaczało narażenie się na jego utratę. Niewprawiona osoba zmagając się z tym narzędziem mogła powyginać ząbki piły w różne strony, a nawet je wyłamać. Odtworzenie prawidłowego szranku po powyginaniu zębów było bardzo często niemożliwe i piłka nadawała się jedynie do wyrzucenia. Powierzenie tak cennego narzędzia dziesięciolatkowi oznaczało, że zdobył on odpowiednie umiejętności, by się nim samodzielnie posługiwać. Wiedzieliśmy, że ojciec Stasia był człowiekiem wymagającym i uznanie przez niego Stasiowych umiejętności za wystarczające było przyczyną naszego podziwu.
Stasiu nie chwalił się zbytnio pozwoleniem udzielonym przez ojca. Można powiedzieć, że był w tej sprawie niezwykle skromny, wolał chełpić się swoją zręcznością w posługiwaniu się piłką i niezwykle bogatym doświadczeniem w cięciu drewna, które nie wiadomo, kiedy i gdzie zdążył zdobyć. Rozpierała go chęć popisania się przed kolegami swoim kunsztem i był bardzo pewien swoich kompetencji. Z kocią zręcznością wdrapał się na gałąź ulęgałki, tj. dzikiej gruszy i
chwycił za pałąk piły. Zanim zaczął cięcie na chwilę zatrzymał się, trzymając brzeszczot przy gałęzi, abyśmy mogli lepiej zapamiętać chwilę jego triumfu. On, zdobywca, przykładający miecz do gardła nieprzyjaciela i my, stojący prawie cztery metry niżej i rozdziawiający z podziwu gęby. Podziw kolegów, to cel, dla którego warto było się poświęcić.

Potem było tylko gorzej, coraz gorzej. Piłka nie była posłuszna. Najpierw zacięła się i nie chciała ruszyć. Potem zaczęła ciąć, ale w jedną stronę. Kiedy piłka była ciągnięta do siebie, to cięła; pchana w przeciwnym kierunku – wyskakiwała. Dla wszystkich stało się oczywiste, że Stasiowi popis się nie udał. Nie dość, że piłka działała tylko w jednym kierunku, to jeszcze jej ruch ograniczał pałąk zaczepiający przy każdym pociągnięciu o wyższą gałąź, tak, że piłka wykonywała króciutki ruch do tyłu, w czasie którego szarpała drewno i zaraz wyskakiwała. W końcu piłka zacięła się na amen, jednak Stasiu się nie poddawał. Musiał przecież udowodnić swoim kolegom, że jest mistrzem. Zaczął ciąć inną gałąź, niestety z podobnym skutkiem.

Udało się dopiero przy trzeciej gałęzi. Piłka nareszcie posłuchała swojego operatora i gładko, bez zacinania się zaczęła ciąć konar. Działała w obie strony. My z dołu słyszeliśmy jak rytmicznie dźwięczy i zagłębia się szybko w drewno. Był jednak drobny szczegół, który budził nasz niepokój…
Stasiu ciął konar, na którym siedział. Zaczęliśmy wołać:
– Stasiu, ty tniesz swoją gałąź!
– Stasiu, już dosyć, już pokazałeś, że umiesz ciąć!
– Stasiu, za chwilę spadniesz!
Stasiu nie słuchał ostrzeżeń. Po nieudanym początku udało mu się zrobić to, czego oczekiwał. Piłka śmigała jak smyczek w ręku wirtuoza. W końcu mógł pokazać co potrafi, tak długo na tę chwilę czekał. Dla niej podkradł z szopy piłkę ojca.
Koledzy nie mają racji, chcą mu jedynie przeszkodzić dokończenia dzieła pełnym sukcesem. Drą się bez powodu, ale czy warto dla takiego drobiazgu przerywać ten wspaniały popis?
– Jesteście głupi! Nie czepiajcie się, dobrze wiem, co robię!
– Aaaaaaa!
I Stasiu spadł z wysokości czterech metrów. Oczywiście stracił przytomność, ale nie złamał żadnej kończyny i nie uszkodził rdzenia kręgowego. Mocno oszołomionego zanieśliśmy go w kocu pożyczonym w pobliskim gospodarstwie do domu, gdzie dopiero po paru dniach się wykurował.

Opisałem tę historię, by pokazać ponadczasowe i niewyczerpane źródła siły idiotyzmu. Na początku jest niewiedza, niewiedza nieuświadomiona, bo idiota wierzy w swoje umiejętności i możliwości. Idiota nie umie prawidłowo ocenić sytuacji i podejmuje się zadań, których nie potrafi wykonać. Źle ocenia ryzyko i decyduje się na działania przynoszące efekty niewspółmierne do nakładu sił i środków. Idiota uważa, że zawsze ma rację, odmienne od niego zdanie mają
wyłącznie hejterzy kierujący się niecnymi pobudkami. Do tego dochodzi chęć zaimponowania innym, zdobycia poklasku, zdobycie poparcia innych osób. Jest również uparte i ślepe dążenie do celu oraz nieumiejętność wycofania się z podjętej decyzji, mimo zmienionych okoliczności.
Dopełnieniem idiotyzmu jest ignorowanie ostrzeżeń innych i kontynuowanie, mimo ich powtarzania, swojego dzieła.
Ta bezrefleksyjność i niezłomność w trzymaniu się raz obranej drogi prowadzi do katastrofy, która jest sukcesem głupoty.

——————————————-
Historyjka opowiada o wydarzeniu sprzed ponad pół wieku temu, co nie znaczy, że jest nieaktualna. Podcinanie gałęzi, na której się siedzi zdarza się nie tylko małym Stasiom, ale wielu dorosłym osobom. Z działaniami wbrew własnemu interesowi i zdrowemu rozsądkowi mamy do czynienia bardzo często, przeważnie kwitujemy te przypadki uśmiechem i wzruszeniem ramion.

Gorzej jest, gdy idioci narażają interes i bezpieczeństwo większej społeczności, całej gminy, całego kraju, a nawet kontynentu. Brak reakcji na krytykę, kontynuowanie działań przynoszących szkodę społeczności, w imieniu której rządzą świadczy o tym, że władzę sprawuje idiota.
I to wcale nie jest zabawne.

Tomasz Ziółek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *