Test na prawdziwą miłość -felieton Tomasza Ziółka o budowie sali gimnastycznej przy SP1

Zawsze lubiłam felietony Tomasza Ziółka, którego znam od lat dawnych, jeszcze gdy pracowałam w szkole w Nowej Wsi. Nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy w poglądach, ale szanowaliśmy się nawzajem. Teraz jakoś dziwnym trafem mówimy i myślimy podobnie. A ten felieton mogłabym podpisać własnym nazwiskiem

Oferty Pracy Wronki

Wizualizacja sali gimnastycznej i szkoły przy SP1. Trudno mi się w niej połapać i zwizualizować w rzeczywistości… Chyba, że ja mam tak małą wyobraźnię, ale chodziłam do tej szkoły 8 lat! Tutaj wszystko jest takie przestrzenne… rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Poza tym tyle takich dużych drzew wszędzie…

 

Ostatnio dużo się mówi o rozbudowie Szkoły Podstawowej nr 1. Dyskusja na ten temat pobudziła mnie do wspomnień o modernizacji budynku szkolnego przeprowadzonej 30 lat temu, w zupełnie innej sytuacji ekonomicznej i demograficznej. Mało kto pamięta, że lata osiemdziesiąte i początek lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku były okresem, kiedy skutki największego w dziejach wyżu demograficznego dotknęły szkoły. Liczba uczniów uczęszczających do szkół podstawowych i średnich przekroczyła wtedy granice pojemności obiektów szkolnych. Zdarzały się klasy liczące 35 uczniów. Na klasy przerabiano mieszkania woźnych, mieszkania nauczycielskie, strychy, piwnice. Szkoła nr 2 miała klasy w tzw. pastorówce, uczniowie ze szkoły nr 3 chodzili na lekcje do salek w budynku na ulicy Polnej, w którym obecnie mieści się m.in. pogotowie. Najgorsza była sytuacja w Szkole nr 1, której część uczniów  uczyła się w salkach katechetycznych przy kościele św. Katarzyny, praktycznie bez możliwości szybkiego komunikowania się ze szkołą macierzystą. Dodatkowe izby lekcyjne były urządzone również w zabudowanych korytarzach na parterze i piętrze budynku szkolnego. Z uwagi na to uczniowie, w razie niepogody, musieli pozostawać w klasach, co było poważnym naruszeniem obowiązujących w szkołach przepisów BHP.

Ale to był mniejszy problem, gorzej było z bezpieczeństwem pożarowym. Izby lekcyjne powstałe na korytarzach oddzieliły od siebie dwie zbudowane z drewna klatki schodowe.  W razie pożaru jednej spośród nich uczniowie nie mogli w bezpieczny sposób dotrzeć do drugiej, ponieważ jedyna droga między nimi prowadziła przez klasy.  Dodatkowo w szkole nie było szatni i płaszcze i kurtki  były wieszane na klatkach schodowych, gdzie pozostawiano również tornistry uczniów w czasie ich przebywania na boisku szkolnym.

Sytuacja wymagała natychmiastowego działania, a był to okres, w którym na wszystko brakowało pieniędzy. Nawet na składki ubezpieczenia społecznego. Dodatkowo był to czas, kiedy wszystkie pieniądze na inwestycje szkolne były w rękach kuratoriów oświaty.  Kuratorium w Pile i niezbyt interesowało się zmaganiem się z wyżem demograficznym jednej spośród 44 gmin w województwie. Trzeba było mocno zaszokować urzędników województwa i centrali, aby zmusić ich do działania. I to się udało bijąc na alarm w sprawie zagrożenia pożarowego.

Na pewno nikt nie wysłuchałby głosu jednej szkoły i dlatego należało znaleźć sojusznika, który poparłby nasze starania. Pomyśleliśmy o strażakach. Miejscowa komenda OSP nie miała wystarczającego autorytetu, więc udałem  do Komendy Wojewódzkiej Straży Pożarnej w Pile z prośbą o potwierdzenie  sporządzonego przeze mnie i dyrektorkę szkoły protokołu zawierającego dokładny opis zagrożenia pożarowego. Potwierdzony przez tak wielki autorytet protokół miał być załącznikiem do wniosku o dobudowanie do budynku szkolnego klatki schodowej wykonanej z materiałów ogniotrwałych. Pamiętam, jak zastępca komendanta, który nas przyjmował długo czytał protokół i potem brał do ręki długopis i go odkładał. W końcu poprosił, by  przyjechać za trzy godziny. Po tym czasie dał nam pismo popierające nasz wniosek ze słowami:

– Wniosek popieram, ale protokołu nie mogę potwierdzić.

– Chce pan sprawdzić jego prawdziwość?

– Tego nie mogę zrobić.  Chyba pan wie dlaczego?

Wiedziałem, co nie przeszkodziło w jego podpięciu pod pismo strażaków.

W Kuratorium Oświaty w Pile naszym sojusznikiem był zastępca kuratora Tadeusz Cyganek. Udało się go przekonać, że budowa klatki schodowej bez toalet oraz szatni byłaby zmarnowaniem  niepowtarzalnej okazji.  Następne pokolenie mogłoby przeklinać jej budowniczych za zablokowanie możliwości kolejnej modernizacji obiektu, tym razem mającej na celu usunięcie tych braków. Taką poszerzoną propozycję przedstawił wyższym władzom, które ją zaakceptowały.

W naszych układach z kuratorium nie wszystko szło gładko. Pamiętam moment, kiedy bardzo mocno obawiałem się o losy przedsięwzięcia. Pełniący wówczas funkcję kuratora Aleksander Dziskowski po jednej z wizyt u swojego zastępcy, w czasie której rozmawialiśmy o inwestycji, wezwał mnie do swojego gabinetu i po położeniu na biurku włączonego  dyktafonu zapytał się, o czym rozmawialiśmy.  Wiedziałem, że w tym okresie obaj panowie nie pozostawali w zbyt przyjaznych stosunkach i mówiąc prawdę mógłbym sobie zaszkodzić, więc skłamałem, że rozmawialiśmy o przygotowaniach do rozpoczęcia następnego roku szkolnego. Do dzisiaj nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia.

To dobrze, że doczekaliśmy się czasów, kiedy samorząd gminny sam decyduje o inwestycjach na swoim terenie. Byłoby idealnie, aby większy był udział mieszkańców w podejmowaniu tych decyzji. Byłaby do tego potrzebna dyskusja, w której wszystkie głosy są dopuszczalne i te krytyczne nie są ignorowane. Niestety, rzeczywistość pokazuje, że jest to utopią. W głowach niektórych prominentnych działaczy samorządowych pokutuje pogląd, że uzyskany w wyborach mandat upoważnia do nie liczenia się ze zdaniem innych osób i ich komunikacja z wyborcami odbywa się w jednym kierunku. Umysł tych polityków lokalnych pracuje jak gazetka wydawana przez urząd gminy: są w niej  zamiary promocji własnej osoby, miejsca na opinie innych mieszkańców gminy brakuje.  A przecież prawidłowa dwukierunkowa komunikacja z wyborcami  pozwala na podejmowanie trafnych decyzji i uniknięcie błędów.

Rozmawiałem z kilkoma mieszkańcami Wronek na temat rozbudowy Szkoły Podstawowej nr 1. Jeden z moich rozmówców zapytał mnie o przeprowadzoną, po staraniach zainicjowanych przez dyrektorkę szkoły Bożenę Chruściel i przy moim skromnym udziale, modernizację.  Odpowiedziałem, że przed 30 laty mieliśmy nóż na gardle. Nie można porównywać ówczesnej sytuacji z dzisiejszą, bo działaliśmy pod presją czasu i nasze możliwości były znikome. Na przekór trudnościom udało się wykorzystać do końca nasze nikłe szanse i nie doprowadzić do tego, by inwestycja przekształciła  się w prowizorkę, która po  krótkim czasie stała się niepotrzebna i zamiast służyć była zawadą.

Nie wyobrażaliśmy sobie wtedy, że za kilkadziesiąt lat nastąpi aż tak wielki wzrost liczby samochodów przyjeżdżających do szkoły, zatrzymujących się przy niej i parkujących, że teren szkoły stanie się za ciasny. Że ciasno stanie się również w otoczeniu szkoły, ponieważ bardzo zostanie rozbudowana  remiza straży pożarnej, której zakres zadań będzie większy, aniżeli 30 lat temu. Nie wiedzieliśmy, że stojąca obok szkoły wodomistrzówka przejdzie w ręce prywatne i możliwość rozbudowy szkoły w tym kierunku zostanie praktycznie zamknięta. Że niekorzystne położenie komunikacyjne zmusi do przeznaczenia części boiska szkolnego na parking. Że samochody rodziców dowożących uczniów będą musiały zawracać bezpośrednio przy drzwiach do  garaży pojazdów bojowych straży pożarnej, również tam będą przystawały autobusy.

Jednocześnie miasto nie rozwiązało w tym czasie wielu spraw. Biblioteka gminna pracuje w warunkach gorszych, aniżeli szanujące się biblioteki wiejskie i szkolne.  Muzeum  korzysta z pomieszczenia nie  pozwalającego na prawidłową ekspozycję zbiorów, zastosowanie nowoczesnych form prezentacji i prowadzenie zajęć dydaktycznych. Wystawy obrazów są organizowane w piwnicy służącej przedtem do przechowywania ziemniaków. Urząd Miasta i Gminy mieści się w ratuszu pobudowanym na początku XX wieku i warunki załatwiania interesantów oraz warunki BHP zatrudnionego w nim personelu są dużo gorsze, aniżeli 100 lat temu. W ratuszu nie ma sali do prowadzenia posiedzeń organów samorządowych i gmina jest zmuszona korzystać z dużej sali widowiskowej. W centrum miasta nie można zaparkować. To są tylko niektóre ułomności powodujące, że Wronki zawsze można kochać, ale nie zawsze można z nich być dumnym. Prawdziwa miłość jest podobno wtedy, gdy się za kogoś wstydzimy i mimo tego nie przestajemy kochać.  Może cała sytuacja  jest tylko testem na prawdziwą miłość, bo jeśli nie, to na co nasi rajcy czekają?

Byłem i pozostanę przeciwnikiem budowy na Borku szkoły – molocha, co nie znaczy, że uznaję sprawę sieci szkolnej za ostatecznie i na wieki zamkniętą.  Zwłaszcza w kontekście zmian, jakie zachodzą w żywej tkance miasta i wyzwań stojących przed gminą w następnych latach. Czy nie najwyższy czas, by usiąść i zastanowić się, jak w optymalny sposób można im sprostać? By budować bez wyrzucania pieniędzy w błoto, co się zdarza zawsze, gdy nie przemyśli się wystarczająco sposobu wykorzystania inwestycji.

Podejmując decyzje bez wizji przyszłości można popełnić błędy, które  będą się mściły przez wiele lat.

Tomasz Ziółek

KOMENTARZ SZWARC GAPY:

Zawsze lubiłam felietony Tomasza Ziółka, którego znam od lat dawnych, jeszcze gdy pracowałam w szkole w Nowej Wsi. Nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy w poglądach, ale szanowaliśmy się nawzajem. Teraz jakoś dziwnym trafem mówimy i myślimy podobnie. A ten felieton mogłabym podpisać własnym nazwiskiem. Wyartykułowałabym jedynie bardziej to, co już od siebie wytłuściłam w tekście: takie nieprzemyślane inwestycje powstają, gdy burmistrz uważa, że zjadł wszystkie rozumy i nie musi nikogo o nic pytać, a szczególnie już mieszkańców. Do tego ma większość radnych, którzy podpiszą i przegłosują wszystko, co im podsunie. Nawet, jeśli trzeba głosować trzy razy i za każdym razem zmieniać zdanie (patrz przedszkole w Nowej Wsi).

Tak więc super, że SP-1 będzie miała salę gimnastyczną, ale szkoda, że tak wciśniętą i  kosztem boiska.

A pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu chwaliłam pomysł Wieczora, że wybudujemy szkołę na Borku (ale nie molocha, tylko taką jak SP-1) i tam przeniesiemy całą SP-1, a w starym budynku szkoły umiejscowimy bibliotekę, by muzeum miało miejsce na rozwój. W budynku po szkole zmieścić się miały jeszcze różne organizacje, w tym orkiestra, która się błąka bez siedziby… I komu ten pomysł przeszkadzał?

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że robimy rzeczy nieodwracalne. Bo tak jak nowowiejską kontenerówkę na siłę pójdzie gdzieś przenieść, gdy przestanie być potrzebna, to już sali gimnastycznej nie da rady…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *