Wronieckie grzechy główne. Grzech pierwszy, czyli o wykluczeniu

„Łe jery, ale się wypisałeś. Kto to przeczyta!”, „większość odpadnie”, „prawie usnęłam w połowie” – piszą mi znajomi. Korzę się więc natychmiast i pierwszy z grzechów – gigantyczny i wielopiętrowy niczym bryła górującego nad wronieckim krajobrazem magazynu Amiki – pokornie rozbiję na dwa mniejsze. Summa summarum, arytmetycznie (i metafizycznie) w rachunku sumienia za nasze gminne grzechy i tak na koniec będzie się zgadzać…

Oferty Pracy Wronki

NFZ Polna. Serdecznie zapraszamy. Gdyby guzik nie zadziałał, może być trochę stromo, ale za to po osiągnięciu szczytu możemy reanimować lub wymasować obolałe ręce

Ponieważ uważam się za człowieka w miarę dociekliwego, zajrzałem do kilku opracowań socjologicznych, żeby zobaczyć, z czym mam się zmierzyć. I oto okazuje się, iż wykluczenie jest nie tylko samym procesem odsunięcia jednostki na ubocze życia społecznego, ale też ma poważniejsze skutki: uniemożliwia uczestnictwo w różnych wymiarach życia zawodowego, kulturalnego czy towarzyskiego. Głównym zadaniem samorządu terytorialnego – zapewniam, znajdziecie to na pierwszej stronie każdego podręcznika poświęconego temu zagadnieniu – jest realizacja potrzeb obywateli, ochrona ich praw i interesów. Za jedną z najważniejszych spośród owych potrzeb uważa się likwidację barier i ograniczeń, które mogłyby właśnie spowodować wykluczenie którejkolwiek z grup społeczeństwa.

Mówi się, że przestrzeń publiczna stanowi krwiobieg każdej struktury miejskiej. Współczesne miasto – nie tylko tętniąca życiem metropolia, ale także małe, spokojne miasteczko jak Wronki, powinno oferować mieszkańcom jak najbardziej optymalne warunki do życia. Zgodnie z założeniami idei „zrównoważonej urbanistyki”, samorządy (przynajmniej te ambitniejsze) zadają sobie sporo trudu, aby maksymalnie dostosowywać miejską infrastrukturę do heterogeniczności, czyli mówiąc prozaicznie – do różnorodnych potrzeb nas wszystkich. To właśnie pole do popisu dla gmin, które bezpośrednio wpływają (czasami pozytywnie, a czasem  niekoniecznie) na urządzanie własnej przestrzeni pod takim kątem, by dosłownie każdy mógł z niej korzystać równoprawnie, bez wykluczeń, na takich samych zasadach.

Miejsce kaźni architektonicznego rozumu: z powodu trawnika i wysokości, na jakiej zamontowano przed ratuszem czerwone pudełko, dla drobniejszej osoby w wózku inwalidzkim przycisk wezwania jest poza zasięgiem. W najlepszym razie skorzystanie z niego wymaga użycia podręcznego kijka, w jaki fabrycznie wyposażony powinien być każdy wózek

W codziennym funkcjonowaniu człowiek niepełnosprawny styka się z dwoma rodzajami utrudnień: architektonicznymi (brak podjazdów, poręczy, wind i przystosowanych toalet w budynkach, zbyt wąskie drzwi i korytarze) i urbanistycznymi – te drugie dotyczą otwartej przestrzeni (to np. nierówności chodnika, nieprzejezdna nawierzchnia, wysokie krawężniki). Nie lekceważmy znaczenia takich detali, jakkolwiek mało znaczące mogłyby się wydawać: przełamanie ograniczników w architekturze przyspiesza społeczne wyrównanie szans osób zmagających się z inwalidztwem. I vice versa: jeśli przestrzeń publiczną zaniedbać, lub najzwyczajniej schrzanić, może bardzo łatwo stać się dla nich trwałą barierą, w obliczu której będą zamykać się przed światem w swoich czterech ścianach. „Granice zawsze istniały i będą istnieć, ale mogą one łączyć lub dzielić, to od nas zależy jaką będą miały funkcję w przestrzeni miejskiej” – warto zapamiętać sobie te słowa.

Polskie prawo budowlane stwierdza jasno, iż należy zapewnić „niezbędne warunki do korzystania z obiektów użyteczności publicznej (…) przez osoby niepełnosprawne, w szczególności poruszające się na wózkach inwalidzkich”. Zresztą, nie trzeba szukać daleko: zanurkujmy w ostatniej „Strategii rozwoju miasta i gminy Wronki” i odszukajmy cel operacyjny nr 3.3: „podejmowanie działań na rzecz integracji społeczności lokalnej; przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu”, które ma być realizowane m.in. poprzez, znów cytat, „usuwanie barier architektonicznych utrudniających funkcjonowanie osobom niepełnosprawnym oraz rodzicom z dziećmi”. Pięknie to sformułowano…

A nie, przycisku nie ma w ogóle… Tak że tego… To może wywiesić jakąś karteczkę? „Jako gmina troszczymy się o naszych niepełnosprawnych obywateli. W celu wezwania obsługi proszę głośno wołać lub rzucać w okno kamieniem”

Nie mamy żadnych oficjalnych danych mówiących, ile osób z trwałą niepełnosprawnością ruchową zamieszkuje na terenie naszej gminy – podobno może ich być sto parędziesiąt. To ludzie na wózkach inwalidzkich, ale również niewidomi i niedowidzący, poruszający się o kulach czy z utrudnioną na różne inne sposoby lokomocją. Ale jest też druga, jeszcze liczniejsza grupa, określana niezbyt szczęśliwym mianem „niepełnosprawnych biologicznie”. Wg aktualnych danych GUS za rok 2018, ponad 21% ogółu naszych mieszkańców stanowią osoby powyżej 65 roku życia, w tym (aż trudno w to uwierzyć!) ma być prawie siedmiuset 80-latków. Ten udział będzie systematycznie wzrastał, tak jak demograficznie starzeje się nasze społeczeństwo.

Niepełnosprawni i seniorzy żyją obok nas, często to nasi dziadkowie, rodzice czy sąsiedzi. Przejdźmy się po mieście i wyobraźmy sobie, jak te osoby – na wózkach, z kulami, albo choćby nawet rodzice z wózkiem czy spacerówką, usiłują przedrzeć się tu i ówdzie przez zbyt wysokie krawężniki, kołyszą się na chyboczących płytach chodnikowych albo stoją bezradnie przed schodami muzeum, poczty czy magistratu. Ten nieszczęsny słupek z przyciskiem, którym trzeba wzywać na zewnątrz kogoś z obsługi ratusza, ilustruje w sposób fenomenalny, jak bezrefleksyjna dyskryminacja ludzi niepełnosprawnych fizycznie w głównym obiekcie użytku publicznego we Wronkach powoduje na dokładkę wzajemne nakładanie się wykluczeń, w tym wypadku – wymuszone uzależnienie od pomocy ze strony osób trzecich. Tak wygląda efekt kilkunastu lat zmarnowanych szans, żeby zbudować w tym czasie w naszym mieście, jak choćby nieopodal, w maleńkim Obrzycku, super-nowoczesny, funkcjonalny Urząd Gminy, albo przynajmniej dobudować do starego gmachu łatwo dostępną strefę obsługi interesanta.

Przestudiowałem sobie niedawno „Strategię lokalnej polityki senioralnej gminy Wronki na lata 2018-2023” – świetny dokument, opracowany przez naszą Radę Seniorów. Wśród głównych wyzwań gminnych wymieniono znów „likwidowanie barier w przestrzeni miejsko-gminnej”. Wspomina się o bezpieczeństwie na chodnikach, które zapewnić mogą m.in. rampy, poręcze lub obniżenie krawężników na przejściach dla pieszych, ponadto dokładnie wymieniono wszystkie gminne obiekty, które nie są dostosowane do potrzeb osób starszych i niepełnosprawnych. Program ów w czerwcu 2018 został przyjęty uchwałą Rady Miasta i Gminy, zatem mam prawo przypuszczać, iż jest znany i Radnym, i pracownikom Urzędu. Czyli większość z tego, co piszę o wykluczeniu, nie jest bynajmniej jakimś odkrywaniem Ameryki – istota, przyczyny i skutki tego zjawiska są znane od dawna i nawet zostały zdefiniowane.

No to zapytajmy publicznie: i co od czasu publikacji zrobiono w tej materii? Która z wymienionych przez seniorów placówek została w jakikolwiek sposób adaptowana, zgodnie z ich postulatem? Oprócz podjazdów czy rozwiązań bezprogowych w budynkach niezwiązanych z administracją lokalną, jak PKP czy niektóre banki, takich ułatwień we Wronkach ze świecą szukać – przypominam sobie tylko pochylnie przy podstawówkach, WOK-u i na kładce oraz windę i podjazd w przychodni. Co z innymi, godnymi uwagi rozwiązaniami doraźnymi ze strategii senioralnej, jak regularne dyżury urzędników w sołectwach czy wydzielenie dostępnego miejsca w Urzędzie na obsługę urzędniczą osób z ograniczoną lokomocją? Nie wspomnę nawet o elementach tzw. uniwersalnego projektowania bez barier (lekko otwierające się drzwi, automatyczne oświetlenie, oznaczenia dotykowe i brajlowskie bądź nisko umieszczone włączniki), bo to chyba we Wronkach pojęcie niemal zupełnie nieznane.

 

Żeby nie było tylko samego narzekania: przed WOK-iem poręcze, podjazd i zabudowane śliskimi płytkami schody, które wyłożono dla bezpieczeństwa gumowymi stopniami

Prawdę mówiąc, nawet istniejące w mieście udogodnienia… udogodnieniami jednak okazują się nie być, gdyż powstały ileś tam lat temu i nie spełniają obecnych standardów. Przed budynkiem NFZ na ul Polnej stoi sobie podjazd. Ładny taki, odmalowany. Z ciekawości zmierzyłem nachylenie: niestety, jest to sporo ponad dopuszczalne 6 stopni. A taki maksymalny kąt ściśle określają warunki techniczne, zawarte w odpowiednim, aktualnie obowiązującym rozporządzeniu Ministra Infrastruktury. Przekładając na normalny język: kto, do cholery, da radę po tym czymś samodzielnie wjechać? A właśnie o umożliwienie samodzielnego korzystania z takich udogodnień chodzi w przepisach i ustawach.

Zastanawiam się, dlaczego wspomniane wyżej zapisy samorządowych dokumentów nie znajdują odzwierciedlenia w działaniach lokalnej administracji i pozostają martwą literą. Skąd ta dziwna niekoherentność cytowanych wcześniej frazesów, ujętych wszak w jeden z celów strategicznych gminy, z osiągnięciami, jakimi UMiG chwali się w ulotkach z serii pt. „Co zrobiliśmy”? Przeczytacie w nich o upiększaniu otoczenia (serio?), inwestycjach wodno-kanalizacyjnych czy infrastrukturze nadwarciańskiej, ale słowa nie ma o likwidacji barier przestrzennych. Dlaczego, wzorem choćby setek innych miast, nie opracowano we Wronkach żadnego planu kompleksowych działań na rzecz monitorowania i usprawnienia dostępności przestrzeni publicznej? Taki program doskonale uzupełniłaby (bo o kompleksowość działań wszak chodzi) inne przedsięwzięcia na polu walki z wykluczeniami, jakie realizują w gminie MGOPS z Fundacją Femina (Dzienny Dom Pobytu) czy PCPR (Warsztaty Terapii Zajęciowej). Tymczasem w roku 2019, czytam w aktualnym „Raporcie o stanie gminy”, wykonano jedną (sic!) rampę – przed świetlicą w Wierzchocinie.

 

Wjeżdżam przez rampę i wygodne, szerokie drzwi do siedziby MGOPS. I tu zaczynają się schody. Dosłownie.
Teraz musi do mnie zejść z pierwszego piętra ktoś z pracowników

Wpisuję do przeglądarki „niepełnosprawni bariery udogodnienia dostęp”, krótki „rysercz” po Internecie i okazuje się, że w kampaniach takich, jak „STOP Barierom” i „Miejsca bez barier” bierze udział naprawdę sporo samorządów lokalnych. W ramach „Dostępności Plus” uruchomiono wsparcie dla małych miast w opracowaniu programów poprawy dostępności infrastruktury miejskiej, a ponad 100 gmin ma skorzystać z funduszy EOG i mechanizmu norweskiego na ten cel. Pierwszy z brzegu „Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych” proponuje całkiem pokaźną ofertę wsparcia finansowego, jak choćby program „Likwidacja barier architektonicznych” dla placówek prowadzących działalność medyczno- rehabilitacyjną. Dwa tygodnie temu rozdysponowano dotacje na udogodnienia w wielorodzinnej architekturze mieszkaniowej (czyli po prostu w komunalnych kamienicach). Podobne prace adaptacyjne, tyle że w urzędach i innych obiektach użyteczności publicznej, wspierane są w ramach „Programu wyrównywania różnic między regionami III” – od ubiegłego roku kryteria przydzielania środków są łaskawsze, niż wcześniej, a o pulę 65 milionów mogą również aplikować samorządy gmin, którym dodatkowo oferuje się pomoc konsultacyjną na etapie przygotowywania wniosków. Na szczeblu powiatowym programy PFRON-u pilotuje PCPR w Szamotułach, który tylko ostatnio pozyskał dla wnioskodawców ze swojego terenu grubo ponad milion złotych.

 

Plac Wolności: miejsca parkingowe dla niepełnosprawnych wyłożone… kamieniem. Na dodatek nie można z nich wyjechać na chodnik inaczej, niż przez jezdnię, wyłożoną brukiem. Chciałoby się zapytać po żołniersku: WhiskeyTangoFoxtrot?

Ponieważ na gminnym portalu internetowym, który skrupulatnie odnotowuje każdy najmniejszy nawet sukces, nie udało mi się znaleźć żadnej adekwatnej informacji, zaczęło mnie nurtować, czy w ogóle w ostatnich latach wnioskowaliśmy – samodzielnie lub poprzez powiat – o jakieś wsparcie z tych lub innych zasobów. Przeanalizowałem sobie warunki, jakie musi spełnić aplikujący, i wydaje mi się, że odpowiedź może czaić się w kryteriach uzyskania dofinansowania: wszak wymogiem jest z reguły pokrycie połowy kosztów inwestycji przez samorząd. Czyli pewnie za drogo, nieekonomicznie i mało wizerunkowo. I koło się zamyka… W jakiej bańce informacyjnej muszą żyć ludzie rządzący tym miastem, żeby nie chcieć dostrzegać istoty dramatu, o którym dziś piszę, a zamiast tego doznawać głębokich stanów ekstatycznych, gdy tylko wspomni się o obwodnicy, która ma ponoć rozwiązać wszystkie nasze problemy komunikacyjne, albo bulwarze, dzięki któremu „Wronki wróciły nad Wartę”?

A zatem, Panie i Panowie, mam wątpliwą przyjemność przedstawienia Wam pierwszego z wronieckich grzechów: oto

chciwość

Chciwość inwestycji spektakularnych („blaskomiotnych”, jak nazywał je Waldemar Łysiak), efektownie prezentujących się w błysku fleszy, kosztem mniej atrakcyjnych wizerunkowo, choć przecież potrzebnych działań, jak choćby benedyktyńska, rozłożona na lata pracy na rzecz wyrównywania szans w publicznej przestrzeni miasta. Zaprawdę, nie ma chyba gorszego pomysłu w polityce samorządowej niż utrzymywanie dyscypliny budżetowej metodą drastycznego oszczędzania na najpilniejszych potrzebach mieszkańców, choćby byli mniejszością. A może dlatego właśnie, że są tylko mniejszością i przelicza się ich na niewielką ilość głosów, nieopłacalną i niewartą zaangażowania finansowego? Nie sugeruję niczego, mogę się mylić w odczytywaniu motywów naszych Włodarzy, stawiam tylko otwarte pytanie.

Można wyłożyć przestrzeń miejską specjalną, przejezdną dla wózków kostką (u dołu, park miejski),
ale można też położyć granit, po którym koła nie pojadą (u góry, Plac Wolności)

Ów czerwony przycisk przed ratuszem w swej unikalnej abstrakcyjności powinien być po wsze czasy wrzodem na sumieniu Pana Burmistrza i całej lokalnej administracji, aspirujących podobno do standardów komunikacji społecznej na poziomie XXI wieku. Chociaż, czy wywoła poczucie winy lub wstydu w mieście, w którym najpierw buduje się kładkę i ją otwiera, a potem dopiero kombinuje, jak dodać do niej podjazd dla niepełnosprawnych? Albo przeznaczoną w zamierzeniu do spacerów przestrzeń Placu Wolności wykłada się nierówną, rustykalną kostką granitową?… W mieście, w którym – w złotej erze dotacji unijnych – bezpowrotnie zaprzepaszczono szansę na budowę nowoczesnego, przystosowanego dla niepełnosprawnych kompleksu ośrodka zdrowia, połączonego np. z gminnym centrum opieki społecznej?…

Mickiewicza dla miłośników rozrywek ekstremalnych: w drodze do Biedry zdążę przejechać spacerówką przez krawężnik
(wysokość od 11 do 17 cm), czy jednak tym razem rozjedzie mnie TIR?

Dążąc nieustannie do wprowadzania w moich tekstach elementu rubasznego i mało wyszukanego humoru, chciałbym na zakończenie zaproponować pewien challenge – tym bardziej, że nasi Rządzący brylują w tym na portalach społecznościowych. Otóż, w kilku miastach zrobiono prosty, acz brutalny test: sadzano pana burmistrza/prezydenta/radnego na wózek inwalidzki, a następnie, czasem w asyście lokalnych mediów, proszono o skorzystanie z – i tu do wyboru: któregoś urzędu, chodnika, stacji metra albo tramwaju. Nietrudno zgadnąć, z jakim efektem. Ale właściwy rezultat takiej akcji był na ogół pozytywny: decydenci zarządzali natychmiastową modernizację infrastruktury. Verba docent, exempla trahunt. Zatem zróbmy to samo: wsadźmy na takie wózki Pana Burmistrza i jego Zastępcę, może w towarzystwie Pana Przewodniczącego Rady, i zafundujmy im godzinną „czalendżową” przejażdżkę po mieście, z pokonywaniem krawężników i nieludzko stromych niby-podjazdów. A żeby dodać pikanterii, zaproponujmy też po drodze zadania: załatwienie dowolnej sprawy w opiece społecznej, zwrot książki w bibliotece, a następnie pilną wizytę w Urzędzie, najlepiej w Referacie Nieruchomości na piętrze… Koniec, kurtyna i game over…

Marek Lemiesz

 

komentarzy 5

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *