Wronieckie grzechy główne. Grzech szósty, czyli o tajemnicy ścieżek rowerowych
|Po dłuższej przerwie wracamy do cyklu Marka Lemiesza z serii Wronieckie grzechy główne. Zapraszam do lektury. Mam nadzieję, że także Państwo mają wielką przyjemność czytając teksty Marka. Czasami zastanawiam się dlaczego w ratuszu nie ma stanowiska „głos ludu”, albo dlaczego burmistrz nie wpadnie na te same pomysły, co Marek. Przecież to takie proste: budujemy ścieżki rowerowe – zapraszamy wronieckich sympatyków rowerów, a nie za ciężką kasę wynajmujemy firmy zewnętrzne, by nam powiedziały, gdzie poprowadzić ścieżki rowerowe w gminie…
Oto nasza gminna sieć tras dla jednośladów, naniesiona na zdjęcie satelitarne. Urzekająca swą bezpretensjonalnością przypadkowość kilkusetmetrowych odcinków tu i tam, które jeden z moich znajomych podsumował dosadnie: „Wygląda, jakby lecący gołąb nas…ł”. Nasz Ratusz chyba nie do końca „ogarnia”, ile tak naprawdę ich posiadamy, skoro w danych GUS figurują 3 kilometry, w raportach o stanie gminy od lat wymienia się zaledwie 1,4 km, za to ostatnio zaczęto mówić aż o… 6 km. Zliczyłem w aplikacji komputerowej – jest rzeczywiście sześć, ale prawdziwa ścieżka dla rowerów (tu – ciągła linia) to tylko 800 m bulwaru
Marek Lemiesz
Wronieckie grzechy główne. Grzech szósty, czyli o tajemnicy ścieżek rowerowych
Lubię wronieckich radnych, naprawdę. Fajni są tacy, uroczo przewidywalni w swym konsekwentnym dążeniu do kreowania unikalnych w swej dziwności sytuacji. Widziałem już sesję on-line, prowadzoną z jednego tronu przez pana reprezentującego gminne ustawodawstwo oraz drugiego pana, będącego dla odmiany władzą wykonawczą. Nauczyłem się, czym są „zobiektywizowane potrzeby lokalnych społeczności”. Oglądałem rajców mających zdecydować w sprawie sprzedaży za bezcen działki z nowowiejskim przedszkolem, którzy do tego stopnia pogubili się w meritum głosowania, że oddawali swe głosy „za”, potem „przeciw”, a niektórzy w swej gorliwości nawet „przeciwko za” i „za sprzeciwem”. Z wolna orientuję się już, którzy nasi przedstawiciele unikają pojawiania się na ważniejszych głosowaniach, a którzy obecni są na sesjach tylko ciałem, gdyż w tym samym czasie dzielą się ze wszechświatem zupełnie prywatnymi postami na portalu społecznościowym. Tym razem los pozwolił mi doczekać wiekopomnej chwili, w której radni z klubu „Razem dla miasta” postanowili otworzyć zupełnie nową, przedwyborczą jakość w empatii i wyczuciu potrzeb mieszkańców. Nie raczyli jednak pochylić się nad brakiem gminnego pakietu proekologicznego, nieszczelnością systemu naliczania opłat za odpady czy wywołującym odruch wymiotny stanem miejskich trawników. Okazało się bowiem, że najważniejszym zadaniem Rady na dziś są… ścieżki rowerowe, a właściwie wg Kodeksu Drogowego „drogi dla rowerów i pieszych” i „pasy ruchu dla rowerów”, bądź „drogi rowerowe” w terminologii Ustawy o drogach publicznych.
*
Przez chwilę poudawajmy, że jesteśmy dokładnie tak naiwni, jakimi chcieliby nas widzieć Pan Burmistrz i wspierający go radni. Spróbujmy uwierzyć, że szum wokół planu budowy tras rowerowych nie jest rozpaczliwą próbą ratowania ich wizerunku u nieuchronnego już końca tej żenującej kadencji, albo że nie ma na celu odwrócenie uwagi od innych kontrowersyjnych pomysłów, jak budowa kompostowni w samym środku strefy chronionej przyrodniczo lub może odsprzedanie jakiemuś dzierżawcy kolejnej gminnej nieruchomości. Załóżmy, że intencje inicjodawców są czyste i niewinne niczym śpiew dziewczęcia, niosący się po porannej rosie. Niech więc cała ta historia będzie ilustracją kolejnego z wronieckich grzechów – nieumiarkowania: oto najpierw przez lata staramy się za wszelką cenę nie dostrzegać jakiegoś problemu bądź go ignorujemy, po czym nagle hokus-pokus – i urasta on znienacka do rangi najpilniejszego wyzwania, kluczowego dla funkcjonowania gminy.
Z całego przedsięwzięcia pod transparentem „Budujemy ścieżki rowerowe!” najpewniej nic sensownego nie wyjdzie. Zamiast zacząć od konsultacji społecznych z prawdziwego zdarzenia, od przedyskutowania na samym wstępie różnych koncepcji z lokalnymi cyklistami jako głównymi adresatami projektu, po raz kolejny Pan Burmistrz decyduje się wielkopańskim gestem wydać pieniądze podatnika na zewnętrznych konsultantów, którzy mają zwrócić naszą uwagę na kwestie od dawna oczywiste dla każdego niemal dorosłego mieszkańca tej gminy: iż Wronki potrzebują dla rowerzystów zarówno tras komunikacyjnych, jak i rekreacyjnych, albo że Dolina Warty wydaje się naturalnym korytarzem dla drogi rowerowej, lub że miasto należy ścieżkami skomunikować z Chojnem, Jasionną i Wartosławiem. Rzecz w tym, że dokładnie te same sugestie już lata temu próbowali zgłaszać Ratuszowi nasi miejscowi miłośnicy turystyki rowerowej. Rozmawiałem z kilkorgiem z nich i odniosłem wrażenie, że stanowią kopalnię naprawdę cennej wiedzy. Szkoda, że nikt nie chciał ich wysłuchać – nie tylko zapomniano o nich podczas pisania gminnej strategii rozwojowej, ale też nie zaproszono nikogo z tego środowiska na posiedzenie Rady. Jak powiedział jeden z nich: „to marzenie ściętej głowy”.
Tajemnicę nagłego przyrostu gminnej przestrzeni rowerowej zacząłem rozwikływać na Drodze Samołęskiej: wysmarowane przy krawędziach koślawe sierżant-rowerki są trafną ilustracją postrzegania przez Ratusz omawianego problemu. Nie, nie jest to śmieszne. Nieodpowiedzialność pomysłodawcy spowodowała, iż na stosunkowo wąskim i jednym z najbardziej ruchliwych odcinków dróg gminnych kierowcy tirów i ciężarówek muszą uważać na zachęconych do poruszania się tędy rowerzystów, a rowerzyści mają złudne wrażenie większego bezpieczeństwa. Żeby uzmysłowić, że wypadek jest tylko kwestią czasu, proponuje proste ćwiczenie: jedną stroną jedzie obok siebie para rowerzystów, po drugiej rodzinna grupa na rowerach. Środkiem puszczamy Pana Burmistrza w aucie, a z naprzeciwka, w drugim, urzędnika, który to „coś” odebrał od wykonawcy
Szkoda mi, naprawdę, szczerego zaangażowania niektórych radnych, udostępniających link do ankiety, jaka ma pomóc w przystąpieniu do projektu. Chociaż Pan Radny Mikołajczak zapytał rozsądnie o to, w jaki sposób sondaż dotrze do mieszkańców, skończyło się, jak zawsze: kwestionariusz udostępniono na portalu Urzędu i – gdyby nie wronieckie media – pies z kulawą nogą o nim by się nie dowiedział. Że wielkiego odzewu nie będzie, jest pewne niczym śmierć, podatki i kolejna klęska polskiej reprezentacji na Euro, ale przecież punkt o konsultacjach społecznych znów zostanie odhaczony. W samej ankiecie niektóre pytania są tak nieprzemyślane, jak gdyby zostały spisane „na kolanie”: „aby więcej osób przesiadło się z samochodu na rower”, wśród podpowiedzi znajdziemy tylko… trasy rowerowe i parkingi. Inny punkt brzmi najzwyczajniej idiotyczne: „Czy popierasz rozwój sieci tras rowerowych…” miałoby oznaczać, że jeśli spośród 6 osób, które przypadkowo wypełnią ankietę, akurat 5 będzie ścieżkom przeciwna, to miasto uzyska pretekst do wycofania się z pomysłu? Na szczęście nieoceniony Pan Burmistrz, który w pewnym momencie nawet zadał sobie trud wyjaśnienia radnym ze swojej grupy, jak powinni poprawnie interpretować swój własny wniosek, akurat tu rozwiał moje wątpliwości – niezwykłym skądinąd w ustach samorządowca – bon motem, iż od tego, „co ktoś nam w ankiecie powie” ważniejsze jest wyznaczenie priorytetów przez zatrudnioną firmę.
Ulica Nadbrzeżna na Zamościu. Kiedy zobaczyłem to po raz pierwszy, pomyślałem że łobuzy z „Wronki wave” zrobili jakiś fotomontaż. Nie, to się dzieje naprawdę. Znak P-27, w którym tak zakochali się nasi urzędnicy, najczęściej umieszcza się w celu zaznaczenia kontraruchu i kontrapasów, czyli możliwości ruchu rowerowego pod prąd
Czyli wszystko odbędzie się zapewne zgodnie ze scenariuszem, jaki znamy już dobrze z lat poprzednich, że przypomnę kwestię odwodnienia Stróżek rowem W-15 lub próbę zamknięcia szkoły w Nowej Wsi: zamówiona ad hoc koncepcja ponownie wyjdzie naprzeciw konkretnej wizji Nieomylnego, w tym wypadku rowerów, które z bulwaru skręcają prosto do największych wronieckich fabryk. Natomiast nieukrywane lekceważenie, z jakim w trakcie spotkania Rady z firmą opracowującą projekt Burmistrz Wieczór odniósł się do propozycji wytyczenia przejazdów rowerowych w zalesionej części gminy, jest jasnym komunikatem, gdzie owe drogi absolutnie nie mają powstać.
Wiedziony samozwańczą misją udzielania naszej władzy wskazówek z punktu widzenia szarego obywatela, pragnę nieśmiało zwrócić uwagę, iż nikt przy zdrowych zmysłach nie zabiera się za projektowanie sieci dróg rowerowych tak, jak zamierzamy to robić we Wronkach. Na ogół bowiem polskie gminy, idąc śladem samorządów skandynawskich lub holenderskich, zaczynają otwieranie miast na ruch jednośladów ze sporym wyprzedzeniem – od przemyślanej promocji polityki pro-rowerowej, w której wykorzystuje się zdobycze psychologii reklamy i typowo marketingowe kreowanie emocji potrzeb. Zamiast więc dzisiaj zadawać ludziom pytania ankietowe na poziomie niższych klas podstawówki, należało przez ostatnie lata przygotowywać grunt pod nowe przyzwyczajenia komunikacyjne mieszkańców, uzmysławiając przewagę nieemitującego zanieczyszczeń i hałasu roweru oraz sukcesywnie przełamując wrodzoną niechęć wielu z nas do wysiłku fizycznego niezwiązanego stricte ze sportem i rekreacją. Trzeba było też zacząć budować świadomość ekologiczną społeczeństwa, aby troska o jakość powietrza nie była traktowana jak fanaberia. Wystarczyło skontaktować się z programem BYPAD, certyfikującym politykę rowerową samorządów, żeby Wronki otrzymały dostęp zarówno do doradztwa merytorycznego w zakresie najskuteczniejszych rozwiązań technicznych i promocyjnych, jak i pomoc w pozyskiwaniu z Unii źródeł finansowania projektów w tym obszarze. Dodam, że BYPAD nie jest wcale adresowany tylko do dużych miast, sprawdzają się w nim także mniejsze gminy, jak choćby Brzeg, Kwidzyn, Smołdzino czy Przywidz.
Ulica Mickiewicza: kawałek znikąd donikąd po wprawiającym ciało w wibracje pozbruku, choć z profesjonalnie obniżonym krawężnikiem na skrzyżowaniu. W zamierzeniu miało to zapewne zachęcić rowerzystów do niekorzystania z niebezpiecznej jezdni, ale wymyślając pas pieszo-rowerowy na 2,5- metrowej szerokości chodniku, sprowadzono tym samym zagrożenie na przechodniów. Jeżdżąc tędy, wielokrotnie byłem świadkiem, jak rowery slalomują między tłumem wracającym z fabryk
Co roku setki firm w naszym kraju zachęcają pracowników do dojazdów rowerowych (np. w ramach „Do pracy jadę rowerem” uczestnicy otrzymują… śniadanie), a w kilkudziesięciu podstawówkach akcje w rodzaju „Rowerowego maja” namawiają do korzystania z tego środka komunikacji najmłodszych. Takie np. władze Gdyni dzięki dofinansowaniu z projektu Cargo Bikes in Urban Mobility zaoferowały niedawno lokalnym przedsiębiorcom bezpłatne wypożyczanie rowerów w wersji cargo. Czy dbające o Społeczną Odpowiedzialność Biznesu Amica i Samsung nie włączyłyby się chętnie do podobnych działań promocyjnych, gdyby Gmina takowe zainicjowała? Chociaż w sumie to chyba wypada cieszyć się z lenistwa naszego Urzędu na tym polu: namawianie dzieciaków do pedałowania wśród TIR-ów na Mickiewicza nosiłoby znamiona zachęcania nieletnich do samobójstwa.
Właśnie przez grzech zaniechania zapomnieliśmy we Wronkach o tym, iż każdy obywatel powinien mieć prawo wyboru środka transportu, jakim chce się poruszać, i nie ma w Rzeczypospolitej konstytucyjnego obowiązku ani prawnych narzędzi, nakazujących posiadanie własnego samochodu. Tymczasem trwające latami dyletanctwo naszej lokalnej władzy sprawiło, że mamy teraz w gminie przestrzeń dostosowaną wyłącznie do potrzeb kierowców. Gdyby Pan Burmistrz, miast uparcie tropić kolejne spiski układów towarzysko-biznesowych, poświęcił trochę więcej czasu zdobywaniu aktualnej wiedzy z zakresu nowych trendów w zarządzaniu miejską przestrzenią, to wiedziałby, czym jest „ekonomia skromnych potrzeb” i koncepcja tzw. miast 15‑minutowych, w których człowiek czuje się dobrze również dlatego, że większość swych codziennych spraw ma dostępne bez wsiadania do auta – podobnie, jak pracując przy biurku, w zasięgu rąk układamy kubek kawy, długopisy czy telefon. Zamiast tego zaoferowano nam rozrywkę polowania w sobotnie przedpołudnie na miejsca parkingowe, albo możliwość tłuczenia się samochodem z przedmieść nad Wartę, żeby tam zdjąć z bagażnika rower i szukać chwilowego wypoczynku na bulwarze.
Bulwar nad Wartą (jak mówi Pan Radny Śmiłowski: „ścieżka, która nam się trochę urwała”): świetnie, że wykonano asfaltową nawierzchnię drogi rowerowej. Szerokość 180 cm wprawdzie nie zachwyca, ale jest szansa, że dwaj mijający się rowerzyści nie zahaczą się łokciami. Ale kogo Bóg opuścił na moment, gdy zaprojektował urągający elementarnej ergonomii przestrzennej chodnik dla pieszych tak wąski, że mijające się rodziny czy prowadzący spacerówki muszą wchodzić na pas zarezerwowany dla jednośladów? Poza tym przy projektowaniu takiej drogi przyjmuje się kinetykę cyklisty jadącego z prędkością optymalną 30 km/h, dla którego minimalny promień łuku powinien wynosić 20 m. Kąt wjazdów na bulwar kompletnie nie spełnia tego wymogu. Rowerzysta nie skręci w miejscu, musi tutaj zwolnić do tempa pieszego, a wówczas rower staje się mało stabilny
Wg danych GUS za rok 2018 nasza gmina mogła poszczycić się całymi… trzema kilometrami ciągów rowerowych. Dla porównania: Szamotuły miały wówczas 35 km, Tarnowo Podgórne – 24 km, Drawsko – 14 km, Czarnków – 12 km, przegonił nas nawet mały Sieraków, w którym można popedałować po czterokilometrowej trasie do jeziora. Co więcej, we Wronkach te fragmenty są kompletnie niespójne, nie tworzą żadnego sensownego podsystemu transportowego, który byłby alternatywną perspektywą pojechania dokądś rowerem. Brak im powiązania z miejską przestrzenią czy siecią obiektów najczęściej odwiedzanych przez mieszkańców – Placem Targowym, ośrodkiem zdrowia, marketami bądź szkołami. Po prostu powstały nie tam, gdzie były potrzebne, a tam, gdzie najłatwiej było wymalować rowerek na asfalcie szosy czy jednym znakiem zmienić wąski chodnik w „niskoemisyjny pas rowerowo-pieszy”.
Niestety, poza bulwarem żaden z pozostałych odcinków nie spełnia w najmniejszym stopniu parametrów dla dróg rowerowych, określonych w rozporządzeniu z 1999 r. o warunkach technicznych dróg publicznych, ani nie odpowiada elementarnym standardom przez lata wypracowywanym i respektowanym przez projektantów, które znaleźć można choćby w europejskim katalogu rozwiązań dla ruchu pieszego i rowerowego, funkcjonującym od lat w ramach unijnego programu ADONIS. Do najważniejszych należy odpowiednio duży promień skrętu, minimum półmetrowa skrajnia (czyli umieszczanie znaków drogowych, ławek czy krzewów w odpowiedniej od dróżki odległości), stosowanie nawierzchni z betonu asfaltowego czy kruszywo-żywicy, pochylenia profilu ścieżek do maksymalnie 5%, zwłaszcza zaś wyraźny rozdział pasów rowerowego i pieszego. Polecam wizytę w Tarnowie Podgórnym, żeby zobaczyć na własne oczy, jak powinno to wyglądać. Nie polecam natomiast Wronek, gdyż są przykładem projektowego substandardu, mogącego być co najwyżej powodem do wstydu.
Podczas wspomnianego wyżej spotkania Pan Projektant chyba nie tylko mnie zaskoczył diagnozą, jakoby wronczanie jeszcze nie wystraszyli się używania rowerów na ulicach. Otóż, Szanowny Panie, ludzie boją się jeździć po mieście i gminie rowerami, tylko po prostu nie mają wyjścia, bo onegdaj doprowadzono do rzeczy karygodnej: pozwolono na mieszanie się ruchu rowerzystów z dużymi prędkościami samochodów oraz wolniejszymi od jednośladów pieszymi, co drastycznie zwiększa szansę kolizji. Wskażmy więc naszym Radnym nadrzędny priorytet: to jak najszybsza likwidacja wszystkich tych „czarnych” odcinków, gdzie na budowę ścieżek przez lata nie było środków, a na których z powodu wzmożonego ruchu cykliści stają się ofiarami wypadków – myślę tu o odcinkach dróg wojewódzkich nr 140 do Jasionnej i 150 do Chojna, ulicach Nowowiejskiej i Szamotulskiej, Mickiewicza po Stróżki czy wspomnianej już szosie do Samołęża. Zapewnienie w tych miejscach bezpieczeństwa ludziom na rowerach (zanim pojawią się śmiertelne ofiary) jest dużo ważniejsze niż dyskusja nad tym, czy potrzebujemy bardziej miejskich pasów dojazdowych, czy tras rekreacyjnych wśród lasów.
Oto, jak we Wronkach kreatywnie tworzy się pasy rowerowe… na chodnikach. Po lewej – ul. Staromiejska, 200 metrów trotuaru po to, by wylądować na barierce i skończyć w rowie. Po prawej – ul. Lipowa, wąski chodnik przemianowany na ścieżkę rowerowo-pieszą. Miłośnikom mocnych wrażeń polecam jazdę tędy z jednoczesnym unikaniem otwieranych na zewnątrz drzwi, którymi można oberwać w gębę
Przez lata władze gminne nie dbały o to, by przy nowo realizowanych inwestycjach drogowych choćby pozostawiać miejsce na przyszłe trasy rowerowe. Najświeższym przykładem takiej zmarnowanej szansy jest wroniecka obwodnica i nowy most, wzdłuż których nie zaplanowano zupełnie żadnego przejazdu dla jednośladów. Pytając o tę kwestię kilka razy na przestrzeni ostatnich paru lat, zawsze słyszałem to samo bezmyślnie powtarzane twierdzenie: przecież ścieżek rowerowych wzdłuż obwodnic się nie buduje. Jest to całkowitą bzdurą, gdyż wszystko zależy od konkretnej topografii – polecam pojeździć rowerkiem po Południowej Obwodnicy Warszawy, obwodnicach Góry Kalwarii, Końskich, Osieka, a niemal w sąsiedztwie, w Nowym Tomyślu, trwają właśnie prace projektowe nad ścieżką dla cyklistów przy tamtejszej pętli miasta. Nasza obwodnica wcale nie obiega Wronek łukiem, lecz przecina silnie zurbanizowane peryferia, łącząc sołectwa na Górce z drugim brzegiem Warty. Niewykorzystanie tego (przypadkowego) potencjału dla ruchu rowerowego jest dużym błędem, którego konsekwencje zaczniemy odczuwać za kilkanaście lat. A już zupełnie nie pojmuję, jak w tej sytuacji tłumy weekendowych rowerzystów z roztaczanych przez Włodarzy wizji nadrzecznej trasy spacerowej miałyby przedostawać się z jednego brzegu bulwaru na drugi, jeśli nie mostem na obwodnicy? Mają zawracać na kładkę?
Gdyby decyzje co do przyszłości Wronek podejmowane były mniej autorytarnie, może ktoś w Ratuszu wysłuchałby rowerzystów również po to, aby poznać ich pomysły na wkomponowanie gminnych ścieżek dla jednośladów w układ czterech przecinających naszą gminę turystycznych szlaków rowerowych, wiodących przez Puszczę Notecką oraz przez Pakawie i Wartosław. Poza „Wartostradą”, dojazdami do kąpielisk w Wartosławiu i Chojnie oraz innymi propozycjami autorów przygotowywanej dla Urzędu koncepcji, wymieńmy jeszcze szosę bielawską (czyli drogę nr 149, dziś – obraz nędzy i rozpaczy) oraz jej przedłużenie – drogę nr 150 do Sierakowa, prócz tego są jeszcze leśne dukty do Koźmina, Mokrza oraz opuszczonej wsi Kobusz, której niesamowity krajobraz i unikalną historię każdy rozsądny gospodarz terenu już dawno sprzedałby jako markę promocyjną lokalnego dziedzictwa i turystyki. W porozumieniu z innymi podmiotami, jak sąsiednie gminy, GDDKiA czy Lasy Państwowe, już lata temu mogliśmy zbudować rewelacyjne destynacje dla rodzinnych wycieczek rowerowych. Zamiast tego przed wyborami opowiada się dyrdymały o połączeniu rowerowym między Wronkami i Obrzyckiem, które miałoby biec zamkniętym torowiskiem. A potem latami nie robi się w tej materii zupełnie nic, aż końcowy odcinek tej linii nasi – znudzeni czekaniem – sąsiedzi zaczynają stopniowo dzielić działkami pod zabudowę jednorodzinną.
Porównajmy zasięg człowieka na rowerze i piechura: w ciągu kwadransa ten pierwszy dotrze czterokrotnie dalej, a teoretycznie ma dostęp do obszaru kilkunastokrotnie większego. Cała ta zasada jednak bierze w łeb, gdy nie ma możliwości zaparkowania jednośladu. We Wronkach troszczą się o to tylko właściciele niektórych obiektów – szkół, WOK-u, marketów czy placówek opieki zdrowotnej, a przecież jeden prosty stojak to wydatek kilkuset złotych. Można ambitnie w miejski krajobraz wkomponować nowocześnie zaprojektowane wiaty rowerowe (na zdjęciu po lewej – Szamotuły obok dworca, na dodatek w kadrze zmieścił się i rower miejski, i stacja naprawcza). U nas korzystający z pociągu rowerzyści nie są problemem gminy, tylko PKP. Wystarczyło czasowe zamknięcie peronu ze stojakami, a mamy to, co po prawej: malownicza wizytówka miasta dla przyjezdnych
Szkoda wreszcie, że ani razu w dyskusji nie pojawił się pomysł próbnego wdrożenia systemu rowerów miejskich, które byłyby dostępne w kilku samoobsługowych stacjach dokujących (z mikro-stacjami naprawczymi), ulokowanych chociażby przy dworcu PKP, bulwarze czy plaży w Chojnie. Szamotuły.bike (rowery bezpłatne!), pomimo kilku zdewastowanych pojazdów i czasowych perturbacji podczas pandemii, został ponownie uruchomiony w marcu. Podobnie w przypadku wielu innych miast (proszę popatrzeć na strony www Grodziska, Żyrardowa, Pruszkowa czy Ciechanowa) czarne prognozy przeciwników wypożyczania jednośladów przez mieszkańców nie sprawdziły się. System taki, bezpłatny dla osób na stałe zameldowanych w gminie, mógłby pobierać niewielkie opłaty od turystów czy przebywających tu czasowo obywateli Ukrainy czy Wietnamu, dla których i tak stanowiłby lepsze rozwiązanie niż kupowanie od Polaków rozwalających się składaków, wyciąganych z zakurzonych piwnic. Kilkanaście, maksymalnie trzydzieści rowerów na początek, do tego aplikacja telefoniczna. No tak… Proponuję zakup aplikacji samorządowi, którego przez półtora roku nie stać było nawet na 300 złotych netto miesięcznie za program typu eSesja czy eRady do transmitowania posiedzeń Rady.
Świetny tekst. Ja tylko w kwestii formalnej. Z tego co pamiętam, to potrzeby lokalnych społeczności nie są „zoptymalizowane” ale „zobiektywizowane”.
Społeczność ma potrzebę, później potrzebę filtruje Wasz złotousty radny i potrzeba znika.
karp: Ogromne dzięki za komsomolską czujność. Redakcja obiecała, że zaraz będzie zmienione na „zobiektywizowane”. To pocieszające, że są jeszcze ludzie, których nie męczy tekst liczący więcej niż 50 znaków podpisu pod memem. W ramach wdzięczności może zaproszę na survivalową wycieczkę rowerową po Wronkach: trochę sobie pojeździmy po bulwarze, trochę pouciekamy przed tirami na Mickiewicza, a trochę ponosimy rowery na plecach.
Dzięki waszemu radnemu poznałem nowe słówko. Z tego co pamiętam ów wywód miał miejsce kiedy wasi radni-żołnierze mieli obiektywną potrzebę zrobienia kuku GS-owi i zrobienia dobrze spółce AGD. Ich potrzeba była tak mocno nabrzmiała, że zgwałciła Studium uwarunkowań. Pan w biżuterii wówczas się trochę zagotował i przegłosował jedną z uwag odwrotnie. Mnie wówczas naszły takie wątpliwości czy radni nabywają sprzęt AGD drogą kupna po cenach rynkowych, jak ja, czy też po cenach zobiektywizowanych.
Kiedy będą nastepne wybory?
Wg planu – jesienią 2023 roku, czyli za jakieś dwa lata.
Błagam, tylko nie ścieżka do Obelzanek- Jasionnej- Bielaw-Rzecina czy Mokrza, jak po tym czymś docelowo zawalonym nieogarniętymi rodzinkami, chwiejnymi emerytami, „anglikami” (jazda po lewej stronie drogi), nietrzeźwymi, psami, rolkarzami i biegaczami śmigać na rowerze szosowym 35-40 km/h?
Sprawdźcie sobie trasy i czasy przejazdu tych nieco bardziej ogarniających rower wronczan. Szykuje się rzeź niewiniątek i gros wypadków na „śmieszkach rowerowych”.
W przypadku osób uprawiających kolarstwo – nie spacery rowerowe czy dojazdy do pracy/szkoły – ścieżka zabije ten sport w gminie Wronki. W mieście proszę bardzo, jeśli kto chętny i nie ogarnia roweru (kordynacyjnie oraz jeśli chodzi o przypisy PoRD) na tyle, że nie potrafi jeździć po drogach z innymi pojazdami.
Właśnie uświadomił mi Pan swoim wpisem, że na trasę rowerową łącząca Wronki- Obrzycko- Oborniki biegnąca przez były trakt kolejowy może być już za późno, ponieważ w Obrzycku sukcesywnie buduje się w tym miejscu działki budowlane. To smutne że i tam nikt nie pomyślał tego typu kategoriami, chyba że w samym mieście Obrzycko można połączyć ścieżkę rowerową w innym miejscu i poprowadzić dalej w kierunku Obornik. Przecież na tym byłym kolejowym szlaku aż się prosi o tego typu inwestycje. Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do innych tego typu szlaków rowerowych, nie są one przyległe do ruchliwych dróg wojewódzkich – to różnica, która powoduje, że właśnie w tym odcinku widzę potencjał: błoga cisza, spokój piękny krajobraz, z dala od zgiełku. W trakcie przejazdu, na szlaku w lesie, można wyznaczyć zatoczki, na których rowerzyści mogą przystanąć, by odpocząć, rozwinąć koc i z rodziną, znajomymi np. urządzić piknik. Dlaczego w gminie Oborniki wykonano tego typu koncepcje z taką łatwością? Aż im zazdroszczę. Czy znowu musimy powiedzieć: wielka szkoda, ale już za późno…
MaKo: No OK, ale ile osób zasuwa po gminie z taką, jak Pan/Pani (nie wiem, z kim rozmawiam, proszę wybaczyć tę formę) szybkością i ambicjami do Tour de Pologne;)? Takich pół-wyczynowców kolarskich mamy pewnie we Wronkach i okolicy ze trzydziestu, czterdziestu, a ze ścieżek rowerowych mogłoby korzystać docelowo z 800, 1000, może 1500 osób. Nie może Pan/Pani oczekiwać, że z powodu zamiłowania niewielkiej grupy ludzi do dużej prędkości na rowerze gmina zrezygnuje zupełnie z budowy zwykłych, rekreacyjnych ścieżek rowerowych dla tych „nieogarniętych rodzinek” i „chwiejnych emerytów”, którzy „nie ogarniają roweru”. Oni też mają prawo do korzystania z przestrzeni i nie może Pan/Pani spychać ich do „getta” jeżdżenia tylko po mieście. Rozumiem, że rozmawiam z młodą osobą, ale proszę pamiętać, że za dwadzieścia czy trzydzieści lat Pan/Pani też będzie tym „chwiejnym emerytem”, więc proszę uprzejmie nimi nie pogardzać z perspektywy młodego, sprawnego fizycznie kolarza, który teraz wyciska na luzie z setkę czy półtora dziennie. Rzecz w tym, że gdyby ktoś w Ratuszu wpadł na pomysł zaproszenia Pana/Pani do konsultacji społecznych, to Wasza grupa też miałaby okazję przedstawić swój punkt widzenia, podobnie jak inne grupy rowerowych użytkowników dróg, i może udałoby się znaleźć jakieś rozwiązanie, zadowalające wszystkich. Swoją drogą, muszę pogrzebać w necie, żeby zobaczyć, jak w innych krajach radzą sobie z problemem regulacji ruchu niedzielnych rowerzystów oraz wyczynowców. Chyba że może Pan/Pani coś podpowiedzieć.
Nasza kochana władzo Wronek, niestety wybrana przez nas, w latach 2007-2011 miałem przyjemność zjeździć całą Holandię wzdłuż i wszerz. Fantastyczne przeżycie, jak wróciłem do kraju, to myślałem, że i u nas można zrobić cudowne drogi rowerowe, z których my Polacy będziemy mogli dla zdrowia korzystać. I tak się w wielu miejscach kraju stało, tylko nie we WRONKACH.
Widocznie mamy tutaj bardzo bogatych ludzi, którzy wsiadają tylko do swoich aut i już rower nie jest im potrzeby.
Miesiąc temu jechałem z Szamotuł do Obrzycka i płakać mi się chciało, jak fantastyczną drogę zrobiono, a u nas poza malutkim odcinkiem bulwaru i chodnikiem wspólnym z pieszymi (250m) na Mickiewicza NIC NIE MAMY.
Kochani Radni, Panie Burmistrzu! OBUDZCIE SIĘ, bo jak nic nie zrobicie w tym temacie, jak nic nie zrobiliście przez ostatnie 10 lat, to na porządnym odcinku drogi rowerowej będę mógł jeździć tyko na wózku inwalidzkim.
Autor-grafoman: napiszę nieco prowokacyjnie – ależ nikt ich (tych nieco mniej zaangażowanych) przez brak ścieżek nie spycha do getta, mają pełne prawo korzystać z już istniejącej infrastruktury drogowej także i poza miastem (byle z głową – to w każdych okolicznościach jest potrzebne, nie tylko na rowerze).
A jeśli już uderzamy w tony „getta” rowerowego, to takim jest właśnie dla tych nieco bardziej zaangażowanych rowerowo art. 33 ustawy Prawo o ruchu drogowym, który nie pozostawia właściwie wyboru co do (nomen omen) ścieżki przemieszczania się – jest nakaz korzystania ze ścieżki bez względu na rozwijane prędkości i rodzaj roweru, są sankcje w postaci grzywny nakładanej w drodze mandatu karnego.
Ok, dość tonu prowokacyjnego. Zgadzam się, że ścieżki są potrzebne, sam mam w rodzinie osoby, które pewnie wsiadłyby na rower, gdyby nie musiały zdawać się na łaskę i niełaskę zmotoryzowanych uczestników ruchu. Tu mała dygresja: +/- w połowie drogi między Obelzankami i Jasionną jest ostry zakręt. Od pewnego czasu jeden z grubych, drewnianych słupów telefonicznych (?!) jest tam złamany u podstawy, stojąc na ziemi. Dlaczego? Proszę pytać kierowcy czarnego Lexusa IS, jakim znanym sobie tylko sposobem na suchej drodze w słoneczny dzień „wyprostował” zakręt na tyle, by wylądować w rowie. Skąd znam tyle szczegółów? Ano byłem niemal uczestnikiem tegoż. Kierowca nieudacznik jakieś +/- 30 m przede mną wpakował się do rowu, łamiąc ten słup jak zapałkę.
30 m to niby spory zapas, ale nie jest trudno policzyć, że przy prędkości 36 km/h przejechanie tego dystansu zajmuje 3 sekundy. Tyle pewnie dzieliło mnie od rozbratu ze zdrowiem, jeśli nie życiem. Czy ścieżka coś by tu zmieniła? Nie.
Zjeżdżając do rowu pewnie zebrałby i ludzi z tej ścieżki. Koniec dygresji, ad rem:
1) co do zasady ścieżki są potrzebne, najbardziej tam, gdzie liczba „osoboprzejazdów” jest największa (bo posiłkujemy się „osoboprzejazdami” a nie „osobokilometrami” jak widzę)
2) w mojej ocenie w pierwszej kolejności solidne (nie ślepe!) ścieżki wewnątrz miasta oraz drogi do tych najbardziej ludnych wsi – Nowa Wieś, Samołęż, Stare Miasto, Biezdrowo, Wartosław, pewnie też do Chojna (szansa na zmniejszenie ruchu samochodowego do kąpielisk latem i ciekawy kierunek na piknik/wycieczkę). Natomiast – to oczywiste – moja opinia i nadzieja – dobrze byłoby, żeby choć jeden stricte sportowy, treningowy odcinek pozostał możliwie długo bez przymusu wynikającego z art. 33 ustawy Prawo o ruchu drogowym (dalej PoRD).
Rzecz jasna zdaję sobie sprawę, że jestem w mniejszości, ale nie stoi to przecież na przeszkodzie, by przedstawić również inny punkt widzenia. Odnośnie do potencjalnego pogardzania, to nie taki był cel tych sformułowań – było nim tylko i wyłącznie określenie faktów (przynajmniej takimi, jakimi je postrzegam) z perspektywy przymusowego użytkownika ścieżek w Poznaniu i okolicach, no i tej wronieckiej (ścieżki-śmieszki) też. Nie chce mi się wierzyć (a przecież chciałbym się mylić), że we Wronkach i okolicach będzie inaczej. Bo przecież takie ścieżki, jeśli już powstaną, to nieefektywnie będzie oddać we władanie/korzystanie tylko rowerzystom – a więc pewnie będą one miały postać drogi dla rowerów i pieszych (DDRiP), pojawią się tam, takie ich prawo, piesi (z psami, a dlaczego nie), hulajnogi, wózki, rolkarze, biegacze, część z nich pewnie w słuchawkach. Miks wybuchowy, trudny do okiełznania. Skoro dwoje rowerzystów, przy jasno rozrysowanych „sierżantach-rowerkach” wyznaczających jak się da najprościej kierunki poruszania się, potrafi się – przepraszam za określenie – strzasnąć ze sobą w biały dzień na ul. Nadbrzeżnej (proszę pytać Policję o ostatni wypadek) do tego stopnia, że jedno z nich zabiera karetka, a Policja robi pomiary do protokołu zdarzenia i blokuje ulicę, to jest dramat.
Dramat, który na tych ścieżkach będzie się rozgrywał (znów: obym się mylił).
Kilka uwag kończących: Pan, nie taki znów młody choć i do emerytury jeszcze ćwiartka z kawałkiem jest. Zresztą, to bez znaczenia – najważniejsze, żeby z sensem i kulturą wyrazić swoje opinie, a może i ujawnić trochę osobistych doświadczeń, które prowadzą do takich, a nie innych poglądów.
Odnośnie do rozdzielenia „wyczynowców” od „brygady RR” (rodzinno-rekreacyjnych) na tapetę wypłynął w VI 2020 pomysł jednego z posłów (F.Sterczewski, Interpelacja nr 7292 w sprawie obowiązku jazdy drogą dla rowerów dla osób uprawiających kolarstwo szosowe), by kolarze z licencją PZKol nie musieli poruszać się ścieżkami. Pomysł przepadł, ale czytając interpelację nie dziwię się zbytnio dlaczego tak się stało – abstrahując od opcji politycznej – rzecz była słabo umotywowana, sama licencja wg mnie nie jest wystarczająca. Gdybym miał taką interpelację uzupełnić to dodałbym (spełnione łącznie) warunki: zachowania średniej prędkości przejazdu min. 30 km/h, obowiązek oświetlenia roweru światłami pozycyjnymi migającymi (P/T) zawsze, nawet za dnia, posiadanie prawa jazdy dowolnej kategorii.
Niestety z dotychczasowych doświadczeń winika, że ta beznadziejna władza takich tekstów i uwag nie rozumie, albo nie chce zrozumieć. Niemniej liczę na to, że mieszkańcy, którzy to czytają zauważą i zrozumieją, jak słaba i nieudolna ta władza jest, i że tylko oni mogą ją zmienić. Czego nam wszystkim życzę.
Głos ludu chyba jednak w jakiś sposób zadziałał. Wchodzę na bip i własnym oczom nie wierzę. Zamieszczono nagrania z komisji Rady i nawet się nie rwą jak zużyta bielizna.
No to brawo MY! GŁOS LUDU!
Głos radnego Śniegowskiego chyba nie został wysłuchany.
Słyszałem jego apel o udział prezesa PK w sesji absolutoryjnej, a chyba nawet jego echa tam nie było. Była mowa o odpadach i cenach na cmentarzu, a burmistrz ostro gimnastykował się z odpowiedzią. Projekt uchwały powstał chyba w PK i z tego, co mówił burmistrz trochę pozycji zostało dodanych do cennika. W takich sytuacjach udział prezesa spółki to standard, ale nie w wypadku tego konkretnego. Wielokrotnie olewał radnych w Mosinie, a znajdował czas by o 15.00 być na sesji w Dopiewie. Najzabawniej było przed laty, kiedy był prezesem w Mosinie i Rokietnicy jednocześnie…
Naprawdę śmieszne są te malowidła na drogach przypominające ścieżkę rowerową…. To tak jak z tymi budami z bajerami w Nowej Wsi… niby nowa szkoła, ale radości nie ma.
Naprawdę uważam, że nie potrzebujemy wydawać pieniędzy na firmy zewnętrzne, wystarczy tylko wsłuchać się w ludzi, którzy mogą pomóc wytyczyć ścieżki i zaplanować je na lata naprzód!
Kiedy będą zbierane głosy za odwołaniem zarządcy folwarku…?
Dzięki Karp za info o dostępie nagrania sesji w BIP-ie.
Obejrzałem!
Oto wybrane cytaty z płomiennych przemówień Jerzego Śmiłowskiego:
1. Jesteśmy wyjątkową gminą, w przeciwieństwie do kilkuset innych gmin… (film – 2. godzina, 44. minuta, 30. sekunda sesji)
2. Stan gminy jest dobry…
3. W tym trudnym czasie pandemii udało się zaplanować, rozpocząć i zrealizować wiele zadań… (film – 1. godz. 13. min. 20. sek. sesji)
PS1
Pan radny nie podał liczbowo ile zaplanowano, ile rozpoczęto, a ile zrealizowano zadań!
Na pewno udało się dużo zaplanować, wiele więcej rozpocząć i dużo więcej zrealizować – pewnie jakieś 293% Pstrowskiej normy
„Cytat” wystąpienia Radnego z kitką – to chyba jego jedyna „przemowa” w historii wszystkich obrad rady:
1. Entuzjastyczny werbalny aplauz dłońmi (tymi zakończeniami kończyn górnych), film – 1. godz. 16. min. 10. sek.
Przedtem było jeszcze ciekawiej:
Polecam wysłuchanie szeregu pytań pana Wilka do burmistrza (film – od 34. min. 20 sek.)
Radny Wilk zadaje pytania, a burmistrz prosi, aby się nie wstydził i zadawał pytania, potem burmistrz prosi, żeby sam odpowiedział sobie na swoje pytania skoro zna odpowiedź.
PS2
Szacunek panie Marcinie Wilk, wielki szacunek za brak reakcji na wielokrotne próby pana dyskredytowania lub próby wyprowadzenia pana z równowagi.
Do końca zachował pan stoicki spokój i szacunek dla powagi urzędu burmistrza i radnych.
MaKo: przepraszam za spóźnioną odpowiedź i dziękuję pięknie za bardzo rzeczową i drobiazgową opinię w sprawie. Skrzętnie ją zanotuję, może kiedyś uda się te wszystkie pomysły podszepnąć rządzącym. Przez moment nawet myślałem, że to pewien mój kolega z czasów airsoftowych, dziś zapalony rowerzysta, zabrał głos;) Tak, szkoda tego wniosku, który w Sejmie nie przeszedł. I tak, właśnie przyszło mi do głowy, że w toku normalnych konsultacji społecznych (gdyby takowe wcześniej odbyły się w gminie) być może udałoby się znaleźć jakieś rozwiązanie satysfakcjonujące różne kategorie użytkowników dróg rowerowych, jak np. pozostawienie jednej z szos z włączonym ruchem rowerów „szybkich”, bez budowania ścieżki. Wówczas mielibyście swój kawałek tortu. Zresztą, budowa dróg rowerowych to projekt na wiele lat, nie powstaną one wszędzie od razu. Liczenie „osobo-przejazdów” w tym konkretnym przypadku może być o tyle trudne, że ruch rekreacyjny nie będzie rozkładał się równomiernie, tzn. głównie odbywał się będzie w weekendy i święta, do tego tylko w sezonie późna wiosna-lato-wczesna jesień. Natomiast ruch wyczynowców, jak przypuszczam – patrząc na znajomych, jest codzienny, czyli copopołudniowy, tacy jesteście zawzięci ;) Z drugiej strony, obawiałbym się nieco losu rowerzystów jeżdżących z dużymi prędkościami na szosach takich, jak bielawska czy chojeńska (że przypomnę choćby ostatni, śmiertelny wypadek rowerzysty) – przy takim stanie nawierzchni, jak obecny. Tak czy inaczej, wymagają one remontu. Pańskie uwagi nt. wykorzystania ścieżek rowerowych przez nie-rowerzystów są jak najbardziej trafne. Dlatego nie jestem – przy swojej skromnej znajomości tematu – zwolennikiem mieszania ruchu pieszych i rowerzystów na tzw. pasach pieszo-rowerowych (tym bardziej przerabiania na nie wąskich chodników, bo to już nieodpowiedzialność, która powinna podlegać surowej karze). Co więcej, bardzo podobają mi się rozwiązania, w których pas rowerowy jest oddzielony od samochodowego rowem odprowadzającym deszczówkę (choć, to fakt, przed wypadającym z drogi autem on nie ochroni), a jednocześnie wyraźnie zaznacza się rozdział pomiędzy pasem rowerowym i pieszym (wąski pas zieleni lub niski żywopłot – dobrze przycięty! może wysoki krawężnik, choć tu mam wątpliwość). Nie ma chyba nic równie niebezpiecznego na takich drogach, niż piesi, ze spacerówką czy pieskiem, którzy wchodzą na pas dla rowerów, żeby się wyminąć, bo ich pas jest za wąski (wypisz-wymaluj sytuacja na bulwarze). Raz jeszcze piękne dzięki za uwagi. Szerokości! ;)