Wronieckie grzechy główne. Grzech szósty, czyli o tajemnicy ścieżek rowerowych  

Po dłuższej przerwie wracamy do cyklu Marka Lemiesza z serii Wronieckie grzechy główne. Zapraszam do lektury. Mam nadzieję, że także Państwo mają wielką przyjemność czytając teksty Marka. Czasami zastanawiam się dlaczego w ratuszu nie ma stanowiska „głos ludu”, albo dlaczego burmistrz nie wpadnie na te same pomysły, co Marek. Przecież to takie proste: budujemy ścieżki rowerowe – zapraszamy wronieckich sympatyków rowerów, a nie za ciężką kasę wynajmujemy firmy zewnętrzne, by nam powiedziały, gdzie poprowadzić ścieżki rowerowe w gminie…

Oferty Pracy Wronki

Oto nasza gminna sieć tras dla jednośladów, naniesiona na zdjęcie satelitarne. Urzekająca swą bezpretensjonalnością przypadkowość kilkusetmetrowych odcinków tu i tam, które jeden z moich znajomych podsumował dosadnie: „Wygląda, jakby lecący gołąb nas…ł”. Nasz Ratusz chyba nie do końca „ogarnia”, ile tak naprawdę ich posiadamy, skoro w danych GUS figurują 3 kilometry, w raportach o stanie gminy od lat wymienia się zaledwie 1,4 km, za to ostatnio zaczęto mówić aż o… 6 km. Zliczyłem w aplikacji komputerowej – jest rzeczywiście sześć, ale prawdziwa ścieżka dla rowerów (tu – ciągła linia) to tylko 800 m bulwaru

Marek Lemiesz

Wronieckie grzechy główne. Grzech szósty, czyli o tajemnicy ścieżek rowerowych

Lubię wronieckich radnych, naprawdę. Fajni są tacy, uroczo przewidywalni w swym konsekwentnym dążeniu do kreowania unikalnych w swej dziwności sytuacji. Widziałem już sesję on-line, prowadzoną z jednego tronu przez pana reprezentującego gminne ustawodawstwo oraz drugiego pana, będącego dla odmiany władzą wykonawczą. Nauczyłem się, czym są „zobiektywizowane potrzeby lokalnych społeczności”. Oglądałem rajców mających zdecydować w sprawie sprzedaży za bezcen działki z nowowiejskim przedszkolem, którzy do tego stopnia pogubili się w meritum głosowania, że oddawali swe głosy „za”, potem „przeciw”, a niektórzy w swej gorliwości nawet „przeciwko za” i „za sprzeciwem”. Z wolna orientuję się już, którzy nasi przedstawiciele unikają pojawiania się na ważniejszych głosowaniach, a którzy obecni są na sesjach tylko ciałem, gdyż w tym samym czasie dzielą się ze wszechświatem zupełnie prywatnymi postami na portalu społecznościowym. Tym razem los pozwolił mi doczekać wiekopomnej chwili, w której radni z klubu „Razem dla miasta” postanowili otworzyć zupełnie nową, przedwyborczą jakość w empatii i wyczuciu potrzeb mieszkańców. Nie raczyli jednak pochylić się nad brakiem gminnego pakietu proekologicznego, nieszczelnością systemu naliczania opłat za odpady czy wywołującym odruch wymiotny stanem miejskich trawników. Okazało się bowiem, że najważniejszym zadaniem Rady na dziś są… ścieżki rowerowe, a właściwie wg Kodeksu Drogowego „drogi dla rowerów i pieszych” i „pasy ruchu dla rowerów”, bądź „drogi rowerowe” w terminologii Ustawy o drogach publicznych.

*

Przez chwilę poudawajmy, że jesteśmy dokładnie tak naiwni, jakimi chcieliby nas widzieć Pan Burmistrz i wspierający go radni. Spróbujmy uwierzyć, że szum wokół planu budowy tras rowerowych nie jest rozpaczliwą próbą ratowania ich wizerunku u nieuchronnego już końca tej żenującej kadencji, albo że nie ma na celu odwrócenie uwagi od innych kontrowersyjnych pomysłów, jak budowa kompostowni w samym środku strefy chronionej przyrodniczo lub może odsprzedanie jakiemuś dzierżawcy kolejnej gminnej nieruchomości. Załóżmy, że intencje inicjodawców są czyste i niewinne niczym śpiew dziewczęcia, niosący się po porannej rosie. Niech więc cała ta historia będzie ilustracją kolejnego z wronieckich grzechów – nieumiarkowania: oto najpierw przez lata staramy się za wszelką cenę nie dostrzegać jakiegoś problemu bądź go ignorujemy, po czym nagle hokus-pokus – i urasta on znienacka do rangi najpilniejszego wyzwania, kluczowego dla funkcjonowania gminy.

Z całego przedsięwzięcia pod transparentem „Budujemy ścieżki rowerowe!” najpewniej nic sensownego nie wyjdzie. Zamiast zacząć od konsultacji społecznych z prawdziwego zdarzenia, od przedyskutowania na samym wstępie różnych koncepcji z lokalnymi cyklistami jako głównymi adresatami projektu, po raz kolejny Pan Burmistrz decyduje się wielkopańskim gestem wydać pieniądze podatnika na zewnętrznych konsultantów, którzy mają zwrócić naszą uwagę na kwestie od dawna oczywiste dla każdego niemal dorosłego mieszkańca tej gminy: iż Wronki potrzebują dla rowerzystów zarówno tras komunikacyjnych, jak i rekreacyjnych, albo że Dolina Warty wydaje się naturalnym korytarzem dla drogi rowerowej, lub że miasto należy ścieżkami skomunikować z Chojnem, Jasionną i Wartosławiem. Rzecz w tym, że dokładnie te same sugestie już lata temu próbowali zgłaszać Ratuszowi nasi miejscowi miłośnicy turystyki rowerowej. Rozmawiałem z kilkorgiem z nich i odniosłem wrażenie, że stanowią kopalnię naprawdę cennej wiedzy. Szkoda, że nikt nie chciał ich wysłuchać – nie tylko zapomniano o nich podczas pisania gminnej strategii rozwojowej, ale też nie zaproszono nikogo z tego środowiska na posiedzenie Rady. Jak powiedział jeden z nich: „to marzenie ściętej głowy”.

Tajemnicę nagłego przyrostu gminnej przestrzeni rowerowej zacząłem rozwikływać na Drodze Samołęskiej: wysmarowane przy krawędziach koślawe sierżant-rowerki są trafną ilustracją postrzegania przez Ratusz omawianego problemu. Nie, nie jest to śmieszne. Nieodpowiedzialność pomysłodawcy spowodowała, iż na stosunkowo wąskim i jednym z najbardziej ruchliwych odcinków dróg gminnych kierowcy tirów i ciężarówek muszą uważać na zachęconych do poruszania się tędy rowerzystów, a rowerzyści mają złudne wrażenie większego bezpieczeństwa. Żeby uzmysłowić, że wypadek jest tylko kwestią czasu, proponuje proste ćwiczenie: jedną stroną jedzie obok siebie para rowerzystów, po drugiej rodzinna grupa na rowerach. Środkiem puszczamy Pana Burmistrza w aucie, a z naprzeciwka, w drugim, urzędnika, który to „coś” odebrał od wykonawcy

Szkoda mi, naprawdę, szczerego zaangażowania niektórych radnych, udostępniających link do ankiety, jaka ma pomóc w przystąpieniu do projektu. Chociaż Pan Radny Mikołajczak zapytał rozsądnie o to, w jaki sposób sondaż dotrze do mieszkańców, skończyło się, jak zawsze: kwestionariusz udostępniono na portalu Urzędu i – gdyby nie wronieckie media – pies z kulawą nogą o nim by się nie dowiedział. Że wielkiego odzewu nie będzie, jest pewne niczym śmierć, podatki i kolejna klęska polskiej reprezentacji na Euro, ale przecież punkt o konsultacjach społecznych znów zostanie odhaczony. W samej ankiecie niektóre pytania są tak nieprzemyślane, jak gdyby zostały spisane „na kolanie”: „aby więcej osób przesiadło się z samochodu na rower”, wśród podpowiedzi znajdziemy tylko… trasy rowerowe i parkingi. Inny punkt brzmi najzwyczajniej idiotyczne: „Czy popierasz rozwój sieci tras rowerowych…” miałoby oznaczać, że jeśli spośród 6 osób, które przypadkowo wypełnią ankietę, akurat 5 będzie ścieżkom przeciwna, to miasto uzyska pretekst do wycofania się z pomysłu? Na szczęście nieoceniony Pan Burmistrz, który w pewnym momencie nawet zadał sobie trud wyjaśnienia radnym ze swojej grupy, jak powinni poprawnie interpretować swój własny wniosek, akurat tu rozwiał moje wątpliwości – niezwykłym skądinąd w ustach samorządowca – bon motem, iż od tego, „co ktoś nam w ankiecie powie” ważniejsze jest wyznaczenie priorytetów przez zatrudnioną firmę.

Ulica Nadbrzeżna na Zamościu. Kiedy zobaczyłem to po raz pierwszy, pomyślałem że łobuzy z „Wronki wave” zrobili jakiś fotomontaż. Nie, to się dzieje naprawdę. Znak P-27, w którym tak zakochali się nasi urzędnicy, najczęściej umieszcza się w celu zaznaczenia kontraruchu i kontrapasów, czyli możliwości ruchu rowerowego pod prąd

Czyli wszystko odbędzie się zapewne zgodnie ze scenariuszem, jaki znamy już dobrze z lat poprzednich, że przypomnę kwestię odwodnienia Stróżek rowem W-15 lub próbę zamknięcia szkoły w Nowej Wsi: zamówiona ad hoc koncepcja ponownie wyjdzie naprzeciw konkretnej wizji Nieomylnego, w tym wypadku rowerów, które z bulwaru skręcają prosto do największych wronieckich fabryk. Natomiast nieukrywane lekceważenie, z jakim w trakcie spotkania Rady z firmą opracowującą projekt Burmistrz Wieczór odniósł się do propozycji wytyczenia przejazdów rowerowych w zalesionej części gminy, jest jasnym komunikatem, gdzie owe drogi absolutnie nie mają powstać.

Wiedziony samozwańczą misją udzielania naszej władzy wskazówek z punktu widzenia szarego obywatela, pragnę nieśmiało zwrócić uwagę, iż nikt przy zdrowych zmysłach nie zabiera się za projektowanie sieci dróg rowerowych tak, jak zamierzamy to robić we Wronkach. Na ogół bowiem polskie gminy, idąc śladem samorządów skandynawskich lub holenderskich, zaczynają otwieranie miast na ruch jednośladów ze sporym wyprzedzeniem – od przemyślanej promocji polityki pro-rowerowej, w której wykorzystuje się zdobycze psychologii reklamy i typowo marketingowe kreowanie emocji potrzeb. Zamiast więc dzisiaj zadawać ludziom pytania ankietowe na poziomie niższych klas podstawówki, należało przez ostatnie lata przygotowywać grunt pod nowe przyzwyczajenia komunikacyjne mieszkańców, uzmysławiając przewagę nieemitującego zanieczyszczeń i hałasu roweru oraz sukcesywnie przełamując wrodzoną niechęć wielu z nas do wysiłku fizycznego niezwiązanego stricte ze sportem i rekreacją. Trzeba było też zacząć budować świadomość ekologiczną społeczeństwa, aby troska o jakość powietrza nie była traktowana jak fanaberia. Wystarczyło skontaktować się z programem BYPAD, certyfikującym politykę rowerową samorządów, żeby Wronki otrzymały dostęp zarówno do doradztwa merytorycznego w zakresie najskuteczniejszych rozwiązań technicznych i promocyjnych, jak i pomoc w pozyskiwaniu z Unii źródeł finansowania projektów w tym obszarze. Dodam, że BYPAD nie jest wcale adresowany tylko do dużych miast, sprawdzają się w nim także mniejsze gminy, jak choćby Brzeg, Kwidzyn, Smołdzino czy Przywidz.

Ulica Mickiewicza: kawałek znikąd donikąd po wprawiającym ciało w wibracje pozbruku, choć z profesjonalnie obniżonym krawężnikiem na skrzyżowaniu. W zamierzeniu miało to zapewne zachęcić rowerzystów do niekorzystania z niebezpiecznej jezdni, ale wymyślając pas pieszo-rowerowy na 2,5- metrowej szerokości chodniku, sprowadzono tym samym zagrożenie na przechodniów. Jeżdżąc tędy, wielokrotnie byłem świadkiem, jak rowery slalomują między tłumem wracającym z fabryk 

Co roku setki firm w naszym kraju zachęcają pracowników do dojazdów rowerowych (np. w ramach „Do pracy jadę rowerem” uczestnicy otrzymują… śniadanie), a w kilkudziesięciu podstawówkach akcje w rodzaju „Rowerowego maja” namawiają do korzystania z tego środka komunikacji najmłodszych. Takie np. władze Gdyni dzięki dofinansowaniu z projektu Cargo Bikes in Urban Mobility zaoferowały niedawno lokalnym przedsiębiorcom bezpłatne wypożyczanie rowerów w wersji cargo. Czy dbające o Społeczną Odpowiedzialność Biznesu Amica i Samsung nie włączyłyby się chętnie do podobnych działań promocyjnych, gdyby Gmina takowe zainicjowała? Chociaż w sumie to chyba wypada cieszyć się z lenistwa naszego Urzędu na tym polu: namawianie dzieciaków do pedałowania wśród TIR-ów na Mickiewicza nosiłoby znamiona zachęcania nieletnich do samobójstwa.

Właśnie przez grzech zaniechania zapomnieliśmy we Wronkach o tym, iż każdy obywatel powinien mieć prawo wyboru środka transportu, jakim chce się poruszać, i nie ma w Rzeczypospolitej konstytucyjnego obowiązku ani prawnych narzędzi, nakazujących posiadanie własnego samochodu. Tymczasem trwające latami dyletanctwo naszej lokalnej władzy sprawiło, że mamy teraz w gminie przestrzeń dostosowaną wyłącznie do potrzeb kierowców. Gdyby Pan Burmistrz, miast uparcie tropić kolejne spiski układów towarzysko-biznesowych, poświęcił trochę więcej czasu zdobywaniu aktualnej wiedzy z zakresu nowych trendów w zarządzaniu miejską przestrzenią, to wiedziałby, czym jest „ekonomia skromnych potrzeb” i koncepcja tzw. miast 15‑minutowych, w których człowiek czuje się dobrze również dlatego, że większość swych codziennych spraw ma dostępne bez wsiadania do auta – podobnie, jak pracując przy biurku, w zasięgu rąk układamy kubek kawy, długopisy czy telefon. Zamiast tego zaoferowano nam rozrywkę polowania w sobotnie przedpołudnie na miejsca parkingowe, albo możliwość tłuczenia się samochodem z przedmieść nad Wartę, żeby tam zdjąć z bagażnika rower i szukać chwilowego wypoczynku na bulwarze.

Bulwar nad Wartą (jak mówi Pan Radny Śmiłowski: „ścieżka, która nam się trochę urwała”): świetnie, że wykonano asfaltową nawierzchnię drogi rowerowej. Szerokość 180 cm wprawdzie nie zachwyca, ale jest szansa, że dwaj mijający się rowerzyści nie zahaczą się łokciami. Ale kogo Bóg opuścił na moment, gdy zaprojektował urągający elementarnej ergonomii przestrzennej chodnik dla pieszych tak wąski, że mijające się rodziny czy prowadzący spacerówki muszą wchodzić na pas zarezerwowany dla jednośladów? Poza tym przy projektowaniu takiej drogi przyjmuje się kinetykę cyklisty jadącego z prędkością optymalną 30 km/h, dla którego minimalny promień łuku powinien wynosić 20 m. Kąt wjazdów na bulwar kompletnie nie spełnia tego wymogu. Rowerzysta nie skręci w miejscu, musi tutaj zwolnić do tempa pieszego, a wówczas rower staje się mało stabilny

Wg danych GUS za rok 2018 nasza gmina mogła poszczycić się całymi… trzema kilometrami ciągów rowerowych. Dla porównania: Szamotuły miały wówczas 35 km, Tarnowo Podgórne – 24 km, Drawsko – 14 km, Czarnków – 12 km, przegonił nas nawet mały Sieraków, w którym można popedałować po czterokilometrowej trasie do jeziora. Co więcej, we Wronkach te fragmenty są kompletnie niespójne, nie tworzą żadnego sensownego podsystemu transportowego, który byłby alternatywną perspektywą pojechania dokądś rowerem. Brak im powiązania z miejską przestrzenią czy siecią obiektów najczęściej odwiedzanych przez mieszkańców – Placem Targowym, ośrodkiem zdrowia, marketami bądź szkołami. Po prostu powstały nie tam, gdzie były potrzebne, a tam, gdzie najłatwiej było wymalować rowerek na asfalcie szosy czy jednym znakiem zmienić wąski chodnik w „niskoemisyjny pas rowerowo-pieszy”.

Niestety, poza bulwarem żaden z pozostałych odcinków nie spełnia w najmniejszym stopniu parametrów dla dróg rowerowych, określonych w rozporządzeniu z 1999 r. o warunkach technicznych dróg publicznych, ani nie odpowiada elementarnym standardom przez lata wypracowywanym i respektowanym przez projektantów, które znaleźć można choćby w europejskim katalogu rozwiązań dla ruchu pieszego i rowerowego, funkcjonującym od lat w ramach unijnego programu ADONIS. Do najważniejszych należy odpowiednio duży promień skrętu, minimum półmetrowa skrajnia (czyli umieszczanie znaków drogowych, ławek czy krzewów w odpowiedniej od dróżki odległości), stosowanie nawierzchni z betonu asfaltowego czy kruszywo-żywicy, pochylenia profilu ścieżek do maksymalnie 5%, zwłaszcza zaś wyraźny rozdział pasów rowerowego i pieszego. Polecam wizytę w Tarnowie Podgórnym, żeby zobaczyć na własne oczy, jak powinno to wyglądać. Nie polecam natomiast Wronek, gdyż są przykładem projektowego substandardu, mogącego być co najwyżej powodem do wstydu.

Podczas wspomnianego wyżej spotkania Pan Projektant chyba nie tylko mnie zaskoczył diagnozą, jakoby wronczanie jeszcze nie wystraszyli się używania rowerów na ulicach. Otóż, Szanowny Panie, ludzie boją się jeździć po mieście i gminie rowerami, tylko po prostu nie mają wyjścia, bo onegdaj doprowadzono do rzeczy karygodnej: pozwolono na mieszanie się ruchu rowerzystów z dużymi prędkościami samochodów oraz wolniejszymi od jednośladów pieszymi, co drastycznie zwiększa szansę kolizji. Wskażmy więc naszym Radnym nadrzędny priorytet: to jak najszybsza likwidacja wszystkich tych „czarnych” odcinków, gdzie na budowę ścieżek przez lata nie było środków, a na których z powodu wzmożonego ruchu cykliści stają się ofiarami wypadków – myślę tu o odcinkach dróg wojewódzkich nr 140 do Jasionnej i 150 do Chojna, ulicach Nowowiejskiej i Szamotulskiej, Mickiewicza po Stróżki czy wspomnianej już szosie do Samołęża. Zapewnienie w tych miejscach bezpieczeństwa ludziom na rowerach (zanim pojawią się śmiertelne ofiary) jest dużo ważniejsze niż dyskusja nad tym, czy potrzebujemy bardziej miejskich pasów dojazdowych, czy tras rekreacyjnych wśród lasów.

Oto, jak we Wronkach kreatywnie tworzy się pasy rowerowe… na chodnikach. Po lewej – ul. Staromiejska, 200 metrów trotuaru po to, by wylądować na barierce i skończyć w rowie. Po prawej – ul. Lipowa, wąski chodnik przemianowany na ścieżkę rowerowo-pieszą. Miłośnikom mocnych wrażeń polecam jazdę tędy z jednoczesnym unikaniem otwieranych na zewnątrz drzwi, którymi można oberwać w gębę

Przez lata władze gminne nie dbały o to, by przy nowo realizowanych inwestycjach drogowych choćby pozostawiać miejsce na przyszłe trasy rowerowe. Najświeższym przykładem takiej zmarnowanej szansy jest wroniecka obwodnica i nowy most, wzdłuż których nie zaplanowano zupełnie żadnego przejazdu dla jednośladów. Pytając o tę kwestię kilka razy na przestrzeni ostatnich paru lat, zawsze słyszałem to samo bezmyślnie powtarzane twierdzenie: przecież ścieżek rowerowych wzdłuż obwodnic się nie buduje. Jest to całkowitą bzdurą, gdyż wszystko zależy od konkretnej topografii – polecam pojeździć rowerkiem po Południowej Obwodnicy Warszawy, obwodnicach Góry Kalwarii, Końskich, Osieka, a niemal w sąsiedztwie, w Nowym Tomyślu, trwają właśnie prace projektowe nad ścieżką dla cyklistów przy tamtejszej pętli miasta. Nasza obwodnica wcale nie obiega Wronek łukiem, lecz przecina silnie zurbanizowane peryferia, łącząc sołectwa na Górce z drugim brzegiem Warty. Niewykorzystanie tego (przypadkowego) potencjału dla ruchu rowerowego jest dużym błędem, którego konsekwencje zaczniemy odczuwać za kilkanaście lat. A już zupełnie nie pojmuję, jak w tej sytuacji tłumy weekendowych rowerzystów z roztaczanych przez Włodarzy wizji nadrzecznej trasy spacerowej miałyby przedostawać się z jednego brzegu bulwaru na drugi, jeśli nie mostem na obwodnicy? Mają zawracać na kładkę?

Gdyby decyzje co do przyszłości Wronek podejmowane były mniej autorytarnie, może ktoś w Ratuszu wysłuchałby rowerzystów również po to, aby poznać ich pomysły na wkomponowanie gminnych ścieżek dla jednośladów w układ czterech przecinających naszą gminę turystycznych szlaków rowerowych, wiodących przez Puszczę Notecką oraz przez Pakawie i Wartosław. Poza „Wartostradą”, dojazdami do kąpielisk w Wartosławiu i Chojnie oraz innymi propozycjami autorów przygotowywanej dla Urzędu koncepcji, wymieńmy jeszcze szosę bielawską (czyli drogę nr 149, dziś – obraz nędzy i rozpaczy) oraz jej przedłużenie – drogę nr 150 do Sierakowa, prócz tego są jeszcze leśne dukty do Koźmina, Mokrza oraz opuszczonej wsi Kobusz, której niesamowity krajobraz i unikalną historię każdy rozsądny gospodarz terenu już dawno sprzedałby jako markę promocyjną lokalnego dziedzictwa i turystyki. W porozumieniu z innymi podmiotami, jak sąsiednie gminy, GDDKiA czy Lasy Państwowe, już lata temu mogliśmy zbudować rewelacyjne destynacje dla rodzinnych wycieczek rowerowych. Zamiast tego przed wyborami opowiada się dyrdymały o połączeniu rowerowym między Wronkami i Obrzyckiem, które miałoby biec zamkniętym torowiskiem. A potem latami nie robi się w tej materii zupełnie nic, aż końcowy odcinek tej linii nasi – znudzeni czekaniem – sąsiedzi zaczynają stopniowo dzielić działkami pod zabudowę jednorodzinną.

Porównajmy zasięg człowieka na rowerze i piechura: w ciągu kwadransa ten pierwszy dotrze czterokrotnie dalej, a teoretycznie ma dostęp do obszaru kilkunastokrotnie większego. Cała ta zasada jednak bierze w łeb, gdy nie ma możliwości zaparkowania jednośladu. We Wronkach troszczą się o to tylko właściciele niektórych obiektów – szkół, WOK-u, marketów czy placówek opieki zdrowotnej, a przecież jeden prosty stojak to wydatek kilkuset złotych. Można ambitnie w miejski krajobraz wkomponować nowocześnie zaprojektowane wiaty rowerowe (na zdjęciu po lewej – Szamotuły obok dworca, na dodatek w kadrze zmieścił się i rower miejski, i stacja naprawcza). U nas korzystający z pociągu rowerzyści nie są problemem gminy, tylko PKP. Wystarczyło czasowe zamknięcie peronu ze stojakami, a mamy to, co po prawej: malownicza wizytówka miasta dla przyjezdnych

Szkoda wreszcie, że ani razu w dyskusji nie pojawił się pomysł próbnego wdrożenia systemu rowerów miejskich, które byłyby dostępne w kilku samoobsługowych stacjach dokujących (z mikro-stacjami naprawczymi), ulokowanych chociażby przy dworcu PKP, bulwarze czy plaży w Chojnie. Szamotuły.bike (rowery bezpłatne!), pomimo kilku zdewastowanych pojazdów i czasowych perturbacji podczas pandemii, został ponownie uruchomiony w marcu. Podobnie w przypadku wielu innych miast (proszę popatrzeć na strony www Grodziska, Żyrardowa, Pruszkowa czy Ciechanowa) czarne prognozy przeciwników wypożyczania jednośladów przez mieszkańców nie sprawdziły się. System taki, bezpłatny dla osób na stałe zameldowanych w gminie, mógłby pobierać niewielkie opłaty od turystów czy przebywających tu czasowo obywateli Ukrainy czy Wietnamu, dla których i tak stanowiłby lepsze rozwiązanie niż kupowanie od Polaków rozwalających się składaków, wyciąganych z zakurzonych piwnic. Kilkanaście, maksymalnie trzydzieści rowerów na początek, do tego aplikacja telefoniczna. No tak… Proponuję zakup aplikacji samorządowi, którego przez półtora roku nie stać było nawet na 300 złotych netto miesięcznie za program typu eSesja czy eRady do transmitowania posiedzeń Rady.

komentarzy 18

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *