Wronieckie grzechy główne. Grzech drugi, czyli o niespójności terytorialnej

Dziś trochę o spójności. Stanowi ją sieć wzajemnych powiązań pomiędzy gospodarką, rozwojem infrastruktury, kwestiami społecznymi i innymi aspektami naszej codzienności, odniesiona do przestrzeni, w której funkcjonujemy. Idea nie jest nowa, od kilkunastu już lat promuje się ją na wszelkich możliwych szczeblach administracji. To właśnie osiągnięcie odpowiedniego poziomu spójności decyduje o atrakcyjności gminy dla inwestorów, turystów czy choćby chętnych do osiedlenia się. Jeśli spójność można porównać do ciała gminy, to kręgosłupem tego ciała będzie szeroko rozumiana komunikacja. „Zapewnienie odpowiedniej infrastruktury transportowej (…) zapewniającej spójność terytorialną kraju” wymieniono wśród najważniejszych celów „Krajowej Strategii Rozwoju Regionalnego 2010-2020”

Oferty Pracy Wronki

Ach, ten wielkomiejski zgiełk… Potok samochodów osobowych, wyjeżdżających o 18.00 z Amiki i Samsunga. Stojąc kiedyś na skrzyżowaniu przez 20 minut, naliczyłem prawie dwieście aut. Nie był to ani początek, ani koniec korowodu wyjeżdżających z pracy

Jedną z najbardziej rzucających się w oczy cech naszej gminy – o czym nie znajduję jednak żadnej wzmianki we wronieckiej strategii czy moich ulubionych „Raportach o stanie…”, jest suburbanizacja – śródmieście stopniowo nam się wyludnia, za to intensywnie rozrastają się nowe osiedla deweloperskie na przedmieściach, zwłaszcza zaś rozproszone strefy podmiejskie, jak Marianowo, Stare Miasto, Stróżki czy Szklarnia. Szybko powiększają się też duże wsie – Chojno, Wartosław i Jasionna. Ich mieszkańcy, decydując się na życie poza centrum, muszą być zdani na własne środki lokomocji, ponieważ do poruszania się po gminie auto jest dziś po prostu nieodzowne.

Tymczasem drugim charakterystycznym elementem lokalnej topografii jest trwałe rozdzielenie całego obszaru korytem Warty. Ruch drogowy pomiędzy obydwoma brzegami rzeki odbywa się dziś tylko przez „dobry most”, chwilowo (czytaj: od dwóch lat) wyłączony dla ciężkich pojazdów. To jedyne wąskie gardło komunikacyjne, trudno bowiem brać pod uwagę małe przeprawy promowe lub dopiero budowany most na obwodnicy. Sytuacji nie ułatwiają też trwające obecnie, i mające się jeszcze ciągnąć, prace modernizacyjne na linii kolejowej. Efektem tego wszystkiego stała się chaotyczna niespójność terytorialna. Gmina niespójna terytorialnie – dla innych wójtów lub burmistrzów byłoby to pewnie depresyjnym koszmarem. We Wronkach, jeśli władze uświadamiają sobie w ogóle istotę problemu, to mam wrażenie, że nonszalancko przechodzą nad tym do porządku dziennego. Przeczeka się, jakoś się rozchodzi i będzie git…

Samochodoza a’la Borek, niestety – objawowa. Mieszkańcy najwięcej mogliby powiedzieć o tym, co dzieje się przez pół dnia pod ich osiedlem i wokół pobliskiego lasu. Podobno zdarza się, że jednocześnie parkuje tam ponad 200 aut. Co ciekawe, z ponad 40 moich znajomych zatrudnionych we wronieckich firmach AGD, prawie połowa przyznaje, że mogłaby dojeżdżać do pracy autobusem, gdyby był dobrze skomunikowany

Pomimo coraz nowocześniejszych rozwiązań, samochód pozostaje wciąż środkiem transportu, który generuje 60% emisji CO2 na drogach. Nie wiem, przyznaję, ile tysięcy aut mamy obecnie na terenie gminy, Starostwo nie dysponuje takimi danymi. Natomiast w roku 2018 ponad 700 zarejestrowanych samochodów osobowych przypadało na każde 1000 mieszkańców powiatu. To może dawać pewne wyobrażenie, o jakich ilościach mówimy, a do tego należałoby jeszcze doliczyć setki ciężarówek, traktorów czy autobusów pracowniczych. Większość z nich codziennie wyjeżdża na nasze ulice i drogi, żeby w mieście – niczym w stołecznej metropolii – stoczyć bezwzględną walka o owe 720 wyznaczonych miejsc parkowania, z których tak dumny jest Ratusz.

Tymczasem dookoła nas zmienia się myślenie i o przestrzeni, i o ekologii w wymiarze lokalnym. Po dwóch dekadach regresu znów rośnie znaczenie transportu zbiorowego, zwłaszcza w kontekście ochrony środowiska i troski o jakość powietrza. Oczywiście, trudno by było dziś powiedzieć mieszkańcom naszej gminy, że mają nagle ze swoich aut zrezygnować zupełnie albo chociaż ograniczyć ich użytkowanie, zwłaszcza że i tak nie mamy żadnej gotowej alternatywy. Strategia wprowadzania komunikacji gminnej wymaga bowiem szeregu kompleksowych rozwiązań: przemyślanych połączeń, wygodnej sieci przystanków, ale też akcji edukacyjnych, promocji, aplikacji mobilnych do płatności, otwarcia miasta na ruch rowerowy lub wprowadzania systemów „park and ride”. Chodzi tak naprawdę o nową jakość – zmianę sposobu myślenia zmotoryzowanych obywateli.

Transport zbiorowy ma również swój aspekt pro-społeczny, zapewnia bowiem mieszkańcom obszarów rozproszonego osadnictwa dostęp do usług publicznych oraz zwiększa szanse na podjęcie pracy. Jednym słowem – sprzyja podnoszeniu standardu życia. Ale nie tylko… Może to właściwy moment, żeby tu i teraz przypomnieć Panu Burmistrzowi i Państwu Radnym o jednym jeszcze rodzaju wykluczenia. Otóż, żyją w naszej gminie setki osób niezmotoryzowanych – to seniorzy i niepełnosprawni, ale też ludzie w wieku produkcyjnym, którzy z różnych względów nie posiadają prawa jazdy, lub których na auto po prostu nie stać. Do tego dochodzą choćby osoby prozaicznie „czasowo uwięzione” w którejś ze wsi, gdy współmałżonek jedynym samochodem jedzie na cały dzień do pracy. Znają ten problem mieszkańcy Jasionnej czy Chojna, regularnie podwożący „okazją” swoje sąsiadki do miasta.

Park & ride po wroniecku: parking na Dworcowej nie jest złym rozwiązaniem, ale i tak auta muszą do miasta wjechać. Czy nie byłoby lepiej, gdyby większość porannych pasażerów PKP mogła na dworzec dojechać dobrze skomunikowanym autobusem?

Na Stróżkach, gdzie mieszkam, naliczyłem szybko co najmniej 11 gospodarstw domowych bez aut, łącznie ze 25-30 osób w stanie permanentnego wykluczenia komunikacyjnego. Zapewne w innych wsiach jest podobnie, a w skali gminy będą to całe setki obywateli. Do tego wszystkiego doliczmy obcokrajowców-rezydentów, którym pozostają już tylko, odkupywane od Polaków, stare rowery. Kto choć raz jechał w sobotę o zmierzchu do Wróblewa czy Bobulczyna, mógł przekonać się, jakim zagrożeniem są grupki ubranych na granatowo Ukraińców, wędrujących poboczem z siatami pełnymi zakupów. Nie trzeba wiele wyobraźni, żeby wydedukować, iż, wcześniej czy później, skończyć się to musi jakimś nieszczęściem.

Do zrównoważonego publicznego transportu przekonuje się coraz więcej polskich samorządów, podpatrując liderów na tym polu: gminy niemieckie, austriackie, skandynawskie czy czeskie. Tym bardziej niezrozumiała jest więc dla mnie niechęć wronieckich Włodarzy, którzy w procesie planowania inwestycji w ogóle negują potrzebę istnienia komunikacji gminnej, jak gdyby transport indywidualny i zbiorowy stanowiły dwie, wzajemnie się wykluczające wartości, podczas gdy tak naprawdę mogą się doskonale uzupełniać. Przestańmy łudzić się, że obwodnica rozwiąże wszystkie nasze problemy komunikacyjne – te tysiące aut i tak codziennie będą wokół nas jeździć, i będzie ich coraz więcej.

Mały quiz. Temat: XXI wiek, przystanek autobusowy. Dwa zdjęcia zrobione w jednym z państw na Bliskim Wschodzie, dwa w pewnym europejskim miasteczku

Warto przypomnieć, że konieczność zorganizowania lokalnego transportu publicznego wynika wprost z Ustawy o samorządzie gminnym. To właśnie na wójcie lub burmistrzu spoczywa obowiązek zapewnienia mieszkańcom regularnego i dostępnego przewozu pasażerskiego na liniach w granicach administracyjnych gminy wraz z zapewnieniem odpowiedniej infrastruktury i systemu biletowo-informacyjnego. Natomiast przepisy dają szerokie pole manewru, jeśli chodzi o tzw. operatora komunikacji – może nim być samorządowy zakład budżetowy, powołana w tym celu spółka, najczęściej jednak w trybie ustawy Prawo zamówień publicznych wyłania się prywatnego przedsiębiorcę z odpowiednimi uprawnieniami do przewozów pasażerów, który świadczyć będzie usługę publiczną.

Cofnijmy się do roku 2018. W dwa miesiące po zamknięciu mostu we Wronkach Urząd uruchomił na 8 krótkich trasach bezpłatną komunikację pasażerską, która miała w zamierzeniu złagodzić skutki kompletnego rozdzielenia miasta. Data otwarcia zapewne zupełnie przypadkowo zbiegła się z pierwszą turą wyborów samorządowych. Niestety, z końcem grudnia ta sieć autobusowa została zlikwidowana i stała się tylko wspomnieniem – tak odległym, jak obraz szarmanckiego kandydata, który podczas swej kampanii z pokładu melexa częstował kawą i herbatą z miodem mieszkańców najodleglejszych miejscowości gminy. Nowo wybrany stary Włodarz przestał być zainteresowany utrzymywaniem gminnego transportu, gdyż – jak czytamy w „Raporcie o stanie gminy” – „…podejmowane w tym zakresie we wcześniejszych latach inicjatywy Burmistrza na rzecz dogodnej komunikacji dla mieszkańców, wykazały w trakcie uruchomienia kursów, że zainteresowanie i liczba korzystających była znikoma”.

Nie wiem, czy autor(-rzy) owego stwierdzenia zdają sobie sprawę z jego kompletnej absurdalności. Będąc uważnym czytelnikiem dokumentów produkowanych na Ratuszowej zachodzę w głowę, jak powyższa narracja ma się choćby do gminnej strategii rewitalizacyjnej, z której możemy dowiedzieć się m.in., iż „dużo bardziej utrudniony dostęp do komunikacji publicznej mają mieszkańcy pozostałych miejscowości zlokalizowanych na obszarach poza miejscowością Wronki i ośrodkami gminnymi. Problem ten dotyczy przede wszystkim osób starszych oraz nie posiadających własnych środków transportu”. Mówiąc prościej: to jest problem i jest potrzeba, czy nie ma?

Archeologia wronieckiej komunikacji publicznej: ostała się tabliczka po miejskim autobusiku sprzed lat

Pomijam już rzecz tak oczywistą dla każdego przedsiębiorcy „robiącego w przewozach”, że aż dziw, iż Ratusz nie ma (?) o tym pojęcia: zainteresowania połączeniem, zwłaszcza nowym, nie ocenia się frekwencją w kilku pierwszych miesiącach. Potencjalnych pasażerów do korzystania z komunikacji trzeba po prostu przyzwyczaić stałością i punktualnością połączeń, a niezdecydowanych – zachęcić, choćby ceną. Wystarczająco dobrze poznałem naszą politykę samorządową aby wiedzieć, iż w przypadku gminnej komunikacji znów odegrał rolę ten sam, co zawsze czynnik: ekonomiczny. Czytaj – oszczędzanie na potrzebach mieszkańców. I dlatego we Wronkach to przewoźnicy od lat biegają za opędzającą się od nich władzą, żeby komunikację uruchomić. A potem, bez samorządowego dofinansowania dla nierentownej usługi, zmuszeni do działania tylko na swoje ryzyko, w obliczu praw wolnego rynku ostatecznie rezygnują, utwierdzając tylko Pana Burmistrza w przekonaniu, że nie było sensu.

Miałem onegdaj okazję przyjrzeć się, jak perfekcyjnie zorganizowano przewozy autobusowe w angielskich hrabstwach, gdzie wsie i miasteczka są zawsze (poza niedzielą) skomunikowane z lokalnym centrum administracyjnym, choćby linie świeciły pustkami. Ani tam, ani w żadnym innym cywilizowanym kraju nikt bynajmniej nie jest tak naiwny, by oczekiwać, że prowincjonalny transport publiczny mógłby generować wystarczającą liczbę pasażerów, aby był opłacalnym. Jak w ogóle można tu myśleć w kategoriach rachunku ekonomicznego?

Rzecz w tym, Panie Burmistrzu, że nie ma znaczenia, czy zainteresowanie komunikacją w naszej gminie byłoby duże, czy małe, czy może w ciągu tygodnia ten autobus podwiózłby do lekarza albo opieki społecznej zaledwie troje emerytów, pana na wózku lub dwie matki z dziećmi (choć akurat sądzę, że chętnych do skorzystania byłoby więcej, choćby Ukraińcy, a latem także odwiedzający okoliczne kąpieliska wronczanie). Taka jest potrzeba społeczna i idiotyczne jest, że w ogóle teraz muszę trudzić się nad jej uzasadnieniem, odwołując się do służebności samorządu wobec obywateli czy najzwyklejszej empatii. Dołączyliśmy do niechlubnych 60 procent gmin-sierot, pozbawionych zupełnie własnych zbiorowych połączeń między centrum i sołectwami. Jak wynika jednak z analiz Ministerstwa Infrastruktury, większość owych leniwych samorządów mogła sobie na to pozwolić, wykorzystując linie autobusowe, zapewniane przez powiat lub nieodległą aglomerację wielkomiejską. My takiego komfortu nie mamy.

Puśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie opcję minimalistyczną naszej gminnej komunikacji: kilkunastomiejscowy mikrobus niskopodłogowy wykonuje po każdej ze stron Warty półtoragodzinną pętlę (ok. 50 km), łącząc z Wronkami Chojno i Jasionnę oraz Samołęż, Marianowo, Kłodzisko, Biezdrowo i Wartosław. Dwa kursy w ciągu doby, rano i wczesnym popołudniem, skoordynowane z godzinami pracy wronieckich urzędów (tzw. zasada dostępności). W kolejnych etapach, wraz z ewentualnym wzrostem zainteresowania, można zwiększać liczbę przejazdów, dopasowując je do godzin pracy obu wielkich fabryk czy rozkładu pociągów. Zresztą, wystarczy zapytać o sugestie wronieckich przewoźników.

Bym gdzieś pojechał. Tylko gdzie? Na wronieckim „dworcu” PKS, zredukowanym do dwuosobowej ławeczki, nie uświadczysz żadnego rozkładu. Może klapnę se i poczekam? W końcu coś skądś przyjedzie i dokądś musi mnie zabrać?… Sprawdzam w necie – z Wronek odjeżdżają tylko dwa autobusy do Międzychodu. To wszystko. Pytanie pomocnicze: kto na moment rozstał się z rozumem, zamawiając i wykonując to „coś” z ażurowych deseczek, co ma ochraniać przed wiatrem i deszczem?

Autobus wciąż pozostaje najtańszym środkiem transportu – średni koszt jednego „osobo-przejazdu” wynosi 1,84 zł. Nawet w wersji „na bogato”, czyli całodziennej  komunikacji, zapewnianej przez dwa fabrycznie nowe, 28-miejscowe pojazdy, roczny koszt obsługi takiego zlecenia można kalkulować na ok. 400 tys. złotych. Uruchomienie połączeń wiąże się z jednorazowym wydatkiem w postaci dodatkowego oznakowania przystanków, natomiast instalacja odrębnych wiat czy kilku zatoczek przykrawężnikowych mogłaby zostać rozłożona na następne lata. Parę innych elementów do uwzględnienia to cena biletu (w tym długookresowego) oraz przejazdy nieodpłatne dla emerytów i inwalidów. Zróbmy finansowy rachunek sumienia: czy to duże obciążenie dla gminy ze zrównoważonym budżetem, w którym roczny przychód do kasy sięga 84 (2019) lub 110 (2020) milionów, a na tegoroczne inwestycje przeznaczono prawie 18 milionów? Dla gminy, dodajmy, która dysponuje sporymi, niewykorzystanymi środkami na obie niezrealizowane imprezy plenerowe, a do tego otrzymała właśnie czek z Rządowego Funduszu Inicjatyw Lokalnych, opiewający na skromne 2.700.000 złotych.

Jest jeszcze jedna dobra wiadomość: Może wyjść o wiele taniej. Nowa Ustawa o funduszu rozwoju przewozów autobusowych pozwala gminom na uruchamianie nawet całkowicie niezyskownych połączeń. Przy wkładzie własnym samorządu na poziomie 10% można otrzymać dofinansowanie do kwoty deficytu pojedynczej linii. Jednym z warunków jest dostępność autobusu dla osób z niepełnosprawnościami, ale tu z pomocą przychodzi Program Rozwoju Obszarów Wiejskich, który małym miejscowościom gmin miejsko-wiejskich (u nas kryteria spełnia np. Chojno) oferuje pomoc unijną do pół miliona złotych na zakup i modernizację niskoemisyjnych pojazdów pod kątem takiego przystosowania. Czyli w jednym: walka z wykluczeniem, transport publiczny i ochrona środowiska.

Czas najwyższy na dzisiejszy grzech. Jest nim lenistwo. Lenistwo w zaspokajaniu potrzeb obywateli i lenistwo w ich dostrzeganiu. Lenistwem jest bowiem oficjalny powód zamknięcia gminnej komunikacji („znikome zainteresowanie”). Lenistwo sprawiło też, iż przez lata nie myślano o dotowaniu lokalnych autobusów, bo nikt raczej nie zadał sobie trudu, aby zaznajomić się z tematem na tyle, żeby rozumieć przeciw-wykluczeniową rolę transportu publicznego czy jego niebagatelny wpływ na środowisko. Lenistwem jest wreszcie stawianie w planach rozwojowych gminy tylko na prywatny transport samochodowy zamiast szukania rozwiązań perspektywicznych.

Nauczyłem się ostatnio od moich synów nowego pojęcia: cringe. Fajne słówko, spytajcie swoich małolatów, jeśli nie znacie. I dlatego chciałbym zapytać publicznie: czy nie jest „krindżem”, że w budżecie gminnym nie potrafiono zarezerwować niespełna pół procenta rocznych wydatków na busiki dla emerytów i matek z dzieciakami? Nie jest „krindżem” to, że nasza gminna polityka transportowa w wersji oszczędnej polega na tolerowaniu korzystania z autobusów szkolnych przez przygodnych dorosłych mieszkańców (do czego Urząd sam się przyznaje w strategii rozwojowej), chociaż jest to jawnym łamaniem przepisów o przewozach zamkniętych i dedykowanych? Nie jest „krindżem”, że – w takiej czy innej postaci – komunikację gminną (lub międzygminną) mają niemal wszyscy dookoła: Szamotuły-Ostroróg-Obrzycko, Duszniki-Kaźmierz-Tarnowo, nawet mały Lubasz? Czy wreszcie nie jest dla Pana Burmistrza rodzajem „mega-krindżu” to, że wójt sąsiedniej gminy Chrzypsko dostrzegł problem, którego on sam uparcie nie widzi, i uruchomił w lutym własną linię autobusową do Wronek (zresztą obsługiwane przez jedną z naszych miejscowych firm). I to dzięki wójtowi Chrzypska przynajmniej część mieszkańców okolicznych wsi może obecnie dostać się do Wronek transportem publicznym? Aha, nie szukajcie rozkładu tych połączeń na stronie www Urzędu – nie znajdziecie, zakładka o autobusach jest zupełnie pusta…

Marek Lemiesz 

komentarzy 15

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *