Wronieckie grzechy główne. Grzech piąty, czyli o (nie)wyciąganiu wniosków

Kolejny, piąty już z serii „grzechów głównych” odcinek napisany przez Marka Lemiesza. Zapraszam do lektury. Ze statystyk wiem, że specjalnie zapraszać Państwa do czytania nie muszę…

Oferty Pracy Wronki

Wroniecki Ośrodek Zdrowia.

Marek Lemiesz

Wronieckie grzechy główne. Grzech piąty, czyli o (nie)wyciąganiu wniosków

Wbrew różnym ponurym wizjom świat, w jakim żyliśmy przed rokiem epidemii Covid-19, nie skończy się, choć na pewno będzie wyglądał nieco inaczej. Po tym, jak wiosenna trauma wymusiła na sporej części z nas kwarantannę, dając szansę na refleksję, latem na krótki moment powróciliśmy do dawnego, intensywnego życia. Ale potem stała się rzecz trudna do przewidzenia nawet w tak dynamicznej sytuacji: sam z rosnącym zdziwieniem obserwuję, jak szybko radykalizują się postawy i opinie ludzi dookoła. Jak, zmęczeni kolejnymi obostrzeniami, zaczynamy bagatelizować zagrożenie, oswajamy je lub poddajemy w wątpliwość celowość i logikę narzucanych regulacji. Zażarty spór wokół noszenia bądź nienoszenia maseczek, naruszania wolności konstytucyjnej, rzeczywistego istnienia śmiertelnie groźnej choroby lub medialnej manipulacji i koronowirusowej ściemy, coraz częściej traci choćby pozory merytorycznej dyskusji, za to przechodzi na najwyższe, emocjonalne obroty. Przekonać się o tym można było nawet na niniejszym portalu, gdy jeden z postów spowodował, iż wronieccy „foliarze” i „koronoświrusy” rzucili się sobie do gardeł. Abstrahując od naszego polskiego piekiełka, od zawsze binarnych światopoglądów, czy zadaliście sobie pytanie, czego nas – jako gminę, społeczność i pojedynczych ludzi – ta nowa i trudna rzeczywistość nauczyła?

*

Pojawienie się pandemii postawiło nas w obliczu sytuacji zupełnie nieprzewidywalnej w dłuższej perspektywie, która uzmysłowiła po raz kolejny, że – cokolwiek nie działoby się na górze – kluczową rolę i tak odegra postawa lokalnych władz i instytucji. Wiosenne starcie z koronawirusem wygrały te samorządy, które potrafiły wykazać się ponadprzeciętnym zaangażowaniem, nierutynowym stylem myślenia i działania, lub choćby umiejętnością inicjowania przedsięwzięć jednoczących ludzi o nawet skrajnie różnych poglądach… A także osobistym przykładem, dawanym przez samorządowców takich, jak burmistrz Helu, który medykom walczącym z Covidem zaoferował bezpłatny wypoczynek na terenie swojej gminy. Wśród naszych lokalnych, zbiorowych bohaterów tamtego czasu – pracowników służby zdrowia, DPS-ów, policjantów, strażaków, pocztowców, transportowców, załóg marketów – na mnie osobiście wrażenie wywarli dyrektor i zespół Szamotulskiego Ośrodka Kultury. Byli z mieszkańcami swojego miasta przez cały czas, tworząc rewelacyjną kampanię plakatową, informującą o obostrzeniach sanitarnych i zasadach funkcjonowania w przestrzeni publicznej, prowadzili najróżniejsze zajęcia on-line, angażowali się w wolontariat pomocowy, a teraz od kilku dni malują na ulicach street-artowe graffiti, nawołujące do przestrzegania obowiązkowego dystansu.

Szamotulski Ośrodek Kultury z dyrektorem Piotrem Michalakiem na czele od marca zainicjował wiele akcji pomocowych.
Ostatnia kampania to malowanie na ulicach street- artowych graffiti, nawołujących do przestrzegania obowiązkowego dystansu. Świetna odskocznia od smutnej rzeczywistości, jednocześnie stała się kampanią reklamową nawołującą do przestrzegania odpowiedniego dystansu.

 

Czy wronieckie władze zdały w tym trudnym czasie egzamin? Jaką ocenę im wystawicie? U mnie byłaby to marna trójczyna. Urzędnicy magistraccy sami poniewczasie przyznali, iż zmarnowano bezpowrotnie kilka pierwszych tygodni, skupiając się głównie na pomyśle szycia przez wolontariuszy maseczek. Otwarcie mówiono, że nie ma powodów, aby powoływać w Ratuszu sztab kryzysowy wzorem innych gmin (tylko w takim Pruszkowie w marcu i kwietniu odbyły się 33 posiedzenia Gminnego Zespołu Zarządzania Kryzysowego), a cała odpowiedzialność za zdrowie niemal 20-tysięcznej społeczności spoczęła na jednym specjaliście i ochotnikach, skupionych wokół facebookowej grupy #pomocwronki. Zabrakło (nie po raz pierwszy, wszak wszystkie wronieckie grzechy tworzą system naczyń połączonych) aktywnego dialogu z mieszkańcami: gdy inne samorządy już wiedziały, jak mogą systemowo pomóc swoim przedsiębiorcom, zamrażając czynsze komunalne i opłaty dzierżawne albo zwalniając z podatku od nieruchomości, gdy gminy asygnowały środki z rezerwy celowej na pomoc placówkom służby zdrowia ze swojego terenu, u nas – pod naciskiem paru radnych i głosów zwykłych mieszkańców –  dokonywano dopiero „analizy możliwości prawnych i budżetowych”. Jak zawsze spóźnieni ze wszystkim, wsparcie finansowe dla szpitala w Szamotułach przekazaliśmy kilka tygodni po innych miastach powiatu.

Normalnym mechanizmem jest, iż w sytuacji ekstremalnej ludzie chcą wiedzieć, że ktoś troszczy się o ich bezpieczeństwo. W naturalny sposób szukali więc tego w najbliższych im organach administracji. Niestety, po pierwszej konferencji prasowej Włodarze gminni zniknęli niemal zupełnie i chyba nie tylko ja zacząłem martwić się, czy przypadkiem nie przytrafiło im się jakieś nieszczęście. Uspokoiłem się, że władza jednak czuwa (nawet, gdy nie ma jej fizycznie wśród ludzi, by podtrzymywać ich na duchu), kiedy w szczytowym momencie epidemii podjęto próbę przepchania przez Radę planu zagospodarowania przestrzennego terenu GS-ów z zapałem, jak gdyby od tego zależało biologiczne przetrwanie całej wronieckiej populacji. Zresztą równie tajemniczo z naszego pandemicznego krajobrazu wycofała się też większość gminnych instytucji. Bóg jeden raczy wiedzieć, gdzie podziała się spora część pracowników naszej opieki społecznej czy WOK-u, podczas gdy w innych gminach i powiatach ich koleżanki i koledzy zgłaszali się na pierwszą linię działań wolontariackich na rzecz pomocy swoim społecznościom.

Zarówno wiosną jak i teraz wiele gminnych instytucji jeszcze przed oficjalnym zamknięciem „okopało się na pozycjach”. Ratusz, Wroniecki Ośrodek Kultury, SAPO, Przedsiębiorstwo Komunalne (razem z PSZOK-iem), opieka społeczna i wiele innych instytucji od dawna już działa na zasadzie „zadzwoń do drzwi, może ci otworzymy, a jak nie to zadzwoń.

Sprzeczne doniesienia w mediach u wielu osób wywoływały stan kompletnego zagubienia. Niestety, i u nas system komunikacji z mieszkańcami kompletnie zawiódł. Brakowało jasnych, zwięzłych komunikatów: co robić, a czego robić nie wolno. Poza, wstawioną z opóźnieniem na stronie Urzędu, wciśniętą między fotowoltaikę i kalendarz zakładką „covidową”, jedynym źródłem aktualnych wiadomości o sytuacji w gminie stały się lokalne portale internetowe i prasa, na własną rękę pozyskujące informacje czy zamieszczające infografiki starostwa i PCPR-u. W tym samym czasie inne gminy uruchamiały specjalne serwisy, zapewniające regularny update sytuacji epidemicznej, raporty sanitarne oraz informacje o podejmowanych działaniach, a nawet przydatne porady. Powszechnie otwierane były (czasem we współpracy MOPS-ów z parafiami) gminne infolinie oraz telefony zaufania dla seniorów, osób na kwarantannie czy ofiar przemocy domowej. Swój regularny „epidemiczny blog” prowadził nawet Burmistrz sąsiednich Szamotuł, a magistrat w Białymstoku codziennie organizował audycje i konferencje z udziałem prezydenta miasta i zaproszonych gości, streamingowane on-line.

A u nas? Powtórzył się scenariusz znany już z epizodu zamknięcia mostu: szczątkowe komunikaty, z czego większość przekazywana była wyłącznie za pośrednictwem profilu facebookowego Pana Burmistrza, jak gdyby wszyscy bez wyjątku mieszkańcy gminy musieli mieć dostęp do Internetu i do tego za pośrednictwem swoich (obowiązkowych?) kont FB powinni uważnie śledzić fanpejdż „Mirosław Wieczór – polityk”. A prawda jest taka, że do wielu osób w ogóle nie dotarto z informacją, bo zabrakło nawet rozklejanych na ulicach plakatów i nie pomyślano o rzeczy tak banalnej, jak ulotki, adresowane do zamieszkujących we Wronkach setek obcokrajowców. Dobrze, że po jakimś czasie pracownicy Urzędu zaczęli nadrabiać te zaległości. Niezbyt optymistyczne, że impulsem musiały dopiero stać się sugestie ze strony mieszkańców.

Swoistym ukoronowaniem tego wszystkiego okazał się zakup maseczek ochronnych, który ostatecznie stał się nawet przedmiotem ironicznego zainteresowania poznańskich gazet, a zarazem uświadomił, iż kwestie wizerunkowe mogą być ważniejsze niż zdrowie obywateli. Zamiast postulowanego zaopatrzenia każdego mieszkańca w dwie lub trzy maski wielorazowe z tkaniny, podobnie jak to czyniły wówczas inne wielkopolskie samorządy, z budżetu gminy zakupiono flizelinowe maseczki jednorazowe bez atestów, przydzielane w zatrważającej ilości dwóch sztuk na gospodarstwo domowe wraz z… instrukcjami ich prania i prasowania niczym wielorazówki. Nawet, gdy opłakane skutki tych zabiegów wronczanie zaczęli publikować na portalach społecznościowych, nikt z Ratusza nie odważył się na oficjalne przeprosiny za wprowadzenie ludzi w błąd.

Mimo wszystko jednak sądzę, że z wiosennej fali pandemii wynieśliśmy na następne miesiące i lata jedną naprawdę bezcenną lekcję. W tym trudnym czasie utworzyła się bowiem niezwykła, zupełnie autonomiczna wspólnota obywatelska. I im bardziej oczywista okazywała się bezradność rządu czy Ministerstwa Zdrowia, im mniej obecne były na co dzień lokalne instytucje, tym ta wspólnota stawała się sprawniejsza w działaniu i skuteczniejsza. Tysiące maseczek, szytych i dystrybuowanych przez wronieckich wolontariuszy, zbiórki żywności i środków czystości, ochotnicy dostarczający niezbędne zakupy potrzebującym, apteki i sklepy wysyłające zamówione produkty pod drzwi, radni przekazujący swoje diety na zakup sprzętu medycznego i wszystkie inne akcje, odbywające się w ramach inicjatywy #pomocwronki – to był autentyczny potencjał naszego społeczeństwa, jego solidarności i więzi międzyludzkiej, jaką potrafiliśmy zbudować my sami. Bez względu na to, jak dziś będą ten sukces zawłaszczać rządzący gminą dla podbudowywania swojego image.

#pomocwronki to Fb założony przez redakcję „Wronieckiego Bazaru” to reakcja po dwutygodniowym oczekiwaniu na jakiekolwiek działanie pomocowe ze strony ratusza i szumnie na konferencji prasowej przedstawionego „szefa” sztabu kryzysowego. Sztabu, który w sumie nigdy nie powstał

Robert Putman w książce „Samotna gra w kręgle…” stawia tezę, iż żyjemy w epoce „obywatelskiego wycofania”, zobojętnienia i upadku wspólnot lokalnych. Tym bardziej więc cenne, że naszą odporność na sytuacje kryzysowe wciąż potrafimy oprzeć na poczuciu wspólnoty, będącym tarczą skuteczniejszą, niż tony maseczek albo totalny lockdown wszystkiego. Oczywiście, nadal dużo zależeć będzie od postawy władz lokalnych i tego, czy zrozumieją istotę owej solidarności, udowadniając działaniem, a nie pustymi frazesami w mediach, że przez trudny czas przechodzimy razem. W przeciwnym razie czeka nas niezbyt fajny scenariusz, otwiera się bowiem droga dla myślenia radykalnego. Frustracja ludzi dotkniętych skutkami kryzysu uderzyć może wówczas ze zdwojoną siłą właśnie w Ratusz. To będzie gniew ludzi, których pozostawiono samym sobie, którzy ponoszą konsekwencje tego, iż ktoś nad nimi uparcie nie zamierzał uczyć się na swoich błędach. Obyśmy nie musieli poznać skutków tego gniewu, w którym czai się kolejny z wronieckich grzechów.

Mało prawdopodobne, żebyśmy w najbliższych latach potrafili całkowicie powstrzymać kolejne epidemie, takie czy inne, skoro wciąż nie dajemy sobie rady nawet ze zwykłą, sezonową grypą. Pomimo wprowadzanych na rynek szczepionek lub efektywniejszych procedur leczenia, nadal czekają nas problemy z dysfunkcją polskiej służby zdrowia. Musimy też liczyć się z konsekwencjami nadchodzących problemów społecznych i spodziewanego kryzysu ekonomicznego, oby dotknęły nas w jak najmniejszym stopniu. Koronawirus przypomniał nam, że podsta­wową rolą administracji terenowej jest zapewnienie odpowiednich warunków życia. I to nieubłaganie prowadzi do jednej szerszej konkluzji: opieka społeczna i zdrowotna powinny stać się jednymi z najważniejszych zadań publicznych naszej gminy. Czas polityki samorządowej opartej na przekonaniu, że najważniejsze są duże inwestycje i dynamiczny rozwój ekonomiczny, powoli kończy się. Odnosząc to do realiów wronieckich: zamiast snuć wizje kolejnych kilometrów nadwarciańskich bulwarów, trzeba już teraz przygotować pomysły na udzielanie efektywnego wsparcia tym grupom mieszkańców, w których następne sytuacje kryzysowe mogą uderzyć najdotkliwiej.

Prawo do ochrony zdrowia jest podmiotowym prawem jednostki, wynikającym z zapisów w naszej Konstytucji. I nie chodzi tu o abstrakcyjne i trudne do sprecyzowania pojęcie jakiegoś tam „zdrowia”, a o rzecz jak najbardziej konkretną: o zapewnienie obywatelom możliwości korzystania z systemu ochrony, zapobiegania i zwalczania chorobom. Zgodnie z Ustawą o samorządzie gminnym, ochrona zdrowia jest jednym z elementów zaspokajania potrzeb wspólnoty lokalnej, a władze publiczne mają należycie realizować ten obowiązek. No to zróbmy w imieniu naszych rządzących szybki rachunek sumienia: co zrobiliśmy jako samorząd, aby usprawnić sytuację w opiece zdrowotnej na terenie gminy? Grzeszyliśmy na tym polu przez lata. Zgrzeszyliśmy, ignorując możliwości pozyskania środków unijnych na budowę godnego XXI wieku budynku nowoczesnej przychodni. Zgrzeszyliśmy, zaprzepaszczając szansę na powołanie kilkanaście lat temu własnej, kontrolowanej i mądrze zarządzanej przez gminę samodzielnej placówki publicznej, którą później można było przekształcić w samorządową spółkę. Mając wieloletnie sygnały, że lokalne ośrodki zdrowia są przeciążone i brakuje im lekarzy, nagrzeszyliśmy jeszcze bardziej brakiem zainteresowania dla rozwiązania, które dopuszczała jeszcze niedawno poprzednia Ustawa o działalności leczniczej, a mianowicie powołania gminnej przychodni o statusie jednostki budżetowej samorządu.

Jeden z najcięższych grzechów zafundowaliśmy sobie w kwestii zapewnienia ludziom nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, która też mieści się w katalogu zadań samorządu. Najpierw, przy liczącym wówczas dziesiątki milionów dochodzie, postanowiliśmy zaoszczędzić 20 tysięcy złotych i nie przyłączać się do innych gmin powiatu w zakupie karetki pogotowia. Potem mieszkańcy byli przez kilka lat mimowolnymi widzami dziwacznego spektaklu pod tytułem „wroniecka wieczorynka”, rozgrywanego pomiędzy gminą a szamotulskim SPZOZ, a toczącego się głównie za pośrednictwem konferencji prasowych, wzajemnych oskarżeń o dezinformowanie, przeplatanych deklaracjami dobrej woli. Epizod dyżurów, uruchomionych przez świadczeniodawcę z czarnkowskiej przychodni, szumnie ogłoszony na moment przed wyborami samorządowymi, został cichaczem zwinięty po zaledwie czterech miesiącach. Dziś już nawet nikt nie ma siły do tego tematu wracać.

Scedowaliśmy gminną opiekę zdrowotną na zakłady niepubliczne, bo tak było najprościej, wystarczyło wynająć im budynek i podpisać umowę. A dziś, w sytuacji, gdy do większości wronieckich przychodni nie można dodzwonić się przez kilka dni (co stało się już nawet tematem niewybrednych memów), nasi Włodarze mogą jedynie ograniczyć się do „odbycia rozmowy z kierownikiem”. A, indagowany w tej sprawie przez panów radnych Śmiłowskiego i Śniegowskiego, przedstawiciel Ratusza tłumaczy, iż gmina nie może niczego wymóc, gdyż pozostaje to w gestii NFZ. Tak, gmina nie zmieni ogólnokrajowych regulacji, nie nakaże otwarcia prywatnej przychodni i sama nie naprawi sparaliżowanego systemu, to oczywiste. Ale wiele samorządów nie załamuje bezradnie rąk, bolejąc nad ograniczeniami wynikającymi z zapisów w Ustawie o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, tylko tworzy specjalne zespoły zadaniowe z udziałem szefów placówek zdrowia i pracowników administracji, żeby siąść i wypracować najdrobniejsze choćby ułatwienia na poziomie lokalnym. I okazuje się, że czasem te rozwiązania są dostępne na wyciągnięcie ręki – większa ilość podłączonych aparatów telefonicznych, pomoc w usprawnieniu informatycznego systemu rejestracji, własne – zamawiane przez samorząd – aplikacje komórkowe, udostępniane mieszkańcom  do rejestracji teleporad, nawet wiaty dla kolejkowiczów przed wejściem…

Na portalach o tematyce samorządowej w ostatnich miesiącach mówi się coraz więcej o idei smart city. Zarządzający owymi „sprytnymi miastami” przestali liczyć na państwowe rekompensaty czy subwencje. Zamiast jednak narzekać na kurczące się dochody i straty spowodowane pandemią, stają się bardziej kreatywni w poszukiwaniu sposobów, jak – mimo tego – zapewnić w miarę dobrą jakość życia mieszkańcom. Perspektywicznie myślące gminy dostrzegają, iż w najbliższych latach nie tyle istotne będą pieniądze (bo tych po prostu nie będzie, „no skąd ja wezmne, jak nie mam”), a opieka nad obywatelami i właśnie tworzenie atmosfery wspólnotowej. Wielu samorządów na przestrzeni ostatnich miesięcy już zdołało przemyśleć i przeprojektować swoje koncepcje rozwojowe, aby uwzględnić te nowe tendencje. Z ciekawością sięgnąłem więc do projektu nowej strategii gminy Wronki, aby poszukać w niej choćby cienia dostosowania planów do realiów następnych lat. Niestety, nie znalazłem niczego poza skromniutką wzmianką, że życie gminne należy organizować pod kątem starzejącego się społeczeństwa.

O tym, że jesteśmy nadal uroczo konsekwentni w niewyciąganiu wniosków z ostatnich wydarzeń, upewnia mnie dzisiejszy rzut oka na oficjalnej stronę Urzędu: mając właśnie w gminie co najmniej kilkanaście zarażonych Covidem osób (w tym pracowników oświaty), tudzież dziesiątki kolejnych na kwarantannie, w aktualnościach zamieszczano głównie posty o prezentacji projektu strategii, możliwych opadach, obwodnicy z lotu ptaka i konsultacjach dla organizacji… Na szczęście w ostatnich dniach pojawiło się kilka (nie naszych, niestety) oficjalnych komunikatów rządowych oraz zalecenia dotyczące kwarantanny i szkół, przesyłane przez Powiatową Stację Epidemiologiczną, z niewiadomych jednak powodów opisaną na portalu jako „epidemiczna” – brr!

 

komentarzy 13

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *