„Spokojnie, damy radę” – mówił Lechu, gdy traciłam wiarę
|Dziś pożegnam kolegę Lecha Krzyżaniaka. Znaliśmy się od 24 lat, a nasze drogi często krzyżowały. Nie zawsze staliśmy po jednej stronie barykady, ale w ostatnich czasach Lechu przeskoczył na moją stronę. Niestety, nie dokończyliśmy wspólnego dzieła, które zaczęliśmy w ubiegłym roku. Mam jednak nadzieję, że teraz spokojnie pokieruje pracami tam z góry i będzie machał mocno skrzydłami, gdy będę opadać z sił i tracić wiarę z bezsilności. Powtórzy mi wówczas, jak mówił do niedawna: „Spokojnie, damy radę”…
Zasłużony dla Miasta i Gminy Ostroróg. Doceniony w sąsiedniej gminie.
Lecha poznałam, gdy w listopadzie 1998 roku zostałam radną.
Dla mnie Lechu – zawsze tak do Niego mówiłam – był lokalnym patriotą z krwi i kości, „człowiekiem politycznym” w pozytywnym tego słowa znaczeniu, choć dziś słowo to już dawno się zdezawuowało; społecznikiem, miłośnikiem tenisa stołowego, którego sekcję z Ostroroga wspierał do ostatnich dni; sam zresztą czynnie w niej uczestnicząc. Został Zasłużonym dla Miasta i Gminy Ostroróg, otrzymując tytuł z rąk burmistrza Sławomira Szałaty w 2016 roku. Jako że trudno być prorokiem we własnym kraju, Wronki nigdy Go za życia nie doceniły. Z poprzednim burmistrzem było Mu nie po drodze, a z obecnym prawdziwe relacje ukrywał przed światem kilkanaście lat, aż do ubiegłego roku.
Nasze relacje nigdy, mówiąc delikatnie, nie były oziębłe. Zresztą Lechu był człowiekiem, który budził skrajne emocje. Także we mnie. Po nieudanej próbie odwołania przewodniczącego rady, która w sumie zakończyła się odwołaniem wiceprzewodniczącego Krzyżaniaka, mój nowy kolega radny zasiadł przy stole obok mnie. Z jednej strony miałam Jacka Rosadę, z drugiej Lecha Krzyżaniaka, dwóch doświadczonych facetów, samorządowców, biznesmenów, którzy nie pałali do siebie miłością, a w środku ja – nowa, lekko przerażona społeczniczka, która właśnie przestała być nauczycielką języka polskiego, a została pracownikiem kultury, obejmując jedyny wówczas, specjalnie stworzony, etat we wronieckim muzeum.
O samorządzie wiedziałam tyle, że dzieli się na władzę wykonawczą i uchwałodawczą, którą to przez cztery kolejne lata miałam być. To ja miałam być jednym z 24 radych stanowiących o tym, co ważne dla miasta. Przedtem uczestniczyłam w kilku sesjach na żywo, co zresztą niespecjalnie przypadło mi do gustu. Tak za bardzo to ja tą radną nie chciałam zostać, ale to już inna historia, ważne, że zostałam.
Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że to właśnie z Lechem miałam rozmowę, która prawdopodobnie wpłynęła na to, kim dziś dla Wronek jestem. To właśnie On wytłumaczył mi, że jak już zostałam radną, z chęci czy też przypadku, to powinnam szanować „głos ludu” i zaangażować się z całych sił w to, co robię. Powinnam słuchać ludzi i decydować zgodnie z ich wolą, a nie swoim „widzimisię”.
I może gdybym napisała te słowa o kimś innym, to byłoby to mało wiarygodne, ale Lechu taki właśnie był: On całym sobą wierzył w to, że wiele zależy od nas, że świat można zmieniać i naprawiać, że można żyć ideą i być szczęśliwym, że pieniądze są tylko środkiem do celu, a nie celem samym w sobie.
Jednym słowem taki nawiedzony idealista, których ze świecą dziś szukać!A teraz, kiedy odszedł, pozostała nas już zupełna garstka…
Jeśli mowa o pieniądzach, to muszę wspomnieć, że przez wszystkie lata pełnienia służby jako radny, swoje diety w całości przekazywał na różne cele charytatywne. Również moja drużyna Chęchaczy kilka razy była beneficjentem. Nikt inny w całej historii rad wronieckich tego nie dokonał! Nikt! Ani bedni, ani bogaci, a Lech to po prostu zrobił.
Znaliśmy się też na niwie Wronieckich Spraw – gazety Towarzystwa Miłośników Ziemi Wronieckiej, którego do końca był członkiem. I tu iskrzyło czasem tak, że gdyby z tego powstał pożar, to wszystkie straże gminy Wronki jednocześnie miałyby problem z jego ugaszeniem…
Ale jakoś przetrwaliśmy.
Potem nastał czas Wronieckiego Bazaru i po wielu latach raczej chłodnych relacji znów podjęliśmy współpracę w myśl idei: wszystko dla dobra miasta.
Ale zanim to nastąpiło, w czerwcu 2006 roku, jeszcze przed ukazaniem się pierwszego numeru mojej całkowicie prywatnej i niezależnej gazety Wroniecki Bazar, z artykułu w pewnej wrażej prasie dowiedziałam się, że powstaje właśnie „tuba ratusza”. Nie miało to kompletnie nic wspólnego z prawdą, jednak Lechu, zniechęcony już doszczętnie rządami starego burmistrza był przekonany, że ten, moim piórem, będzie szukał poklasku w mieście, by wygrać kolejne wybory.
Miał już też wówczas swojego kandydata na to stanowisko. Wierzył w młodość, świeżość, chęci zmian, bezinteresowność.
Niestety, sądził po sobie. Myślał, że wszyscy są patriotami i altruistami, a już na pewno odkryty przez Niego młody człowiek, który w 2006 roku wszedł na arenę polityczną miasta, by zmieniać je na lepsze.I tu kolejna cecha Lecha: potrafił przyznać się do błędów. Oficjalnie na łamach Bazaru stwierdził, że to, co się dziś w mieście dzieje, nie ma już z Nim nic wspólnego. Przyznał, że nie o to Mu chodziło, tworząc nowego władcę. I chciał te błędy naprawić. Zaczął już nawet w ubiegłym roku. Jednak nie zdążył. Pozostałam z tym sama. Zostały jednak dokumenty…
Lechu był tak skrupulatny w tym, co robił, że dzisiejsze służby wywiadowcze mogłyby się od Niego uczyć. Jeśli tylko pisząc artykuł napotkałam lukę w swej pamięci, a zdarza się to coraz częściej, mogłam śmiało napisać albo zadzwonić do Lecha. Jeśli nie potrafił mi odpowiedzieć od razu, wkrótce dostawałam mnóstwo dokumentów odpowiadających na moje pytanie. Kiedyś gdy Go czymś wkurzyłam powiedział, że ma teczkę także na mnie. I za to Go lubiłam! Bo komu dziś się chce ciągle coś zbierać, szperać, dokumentować? A Jemu się chciało! Szkoda, że swojej teczki nie miał (albo jej nie odkrył), bo tak naprawdę okazało się, że do końca nikt Go nie zna…
Drużyna tenisa stołowego Nałęcz Ostroróg to Jego wielka odwzajemniona miłość
Ciągle się czegoś uczył, zdobywał nowe doświadczenia. Kiedy w ub. roku postanowił rozprawić się z przeszłością i usunąć to, co stworzył na własnej piersi i kasie, ustaliliśmy, że będzie pisał odcinki do druku.
I tu znów pojawił się problem. Nie potrafił pisać krótko i zwięźle. Poemat dygresyjny przy Jego tekstach to był mały pikuś! Wielowątkowość i próby powiedzenia w jednym zdaniu wszystkiego doprowadzały do tego, że Jego teksty robiły się trudne do zrozumienia dla wtajemniczonych, a dla nie znających sytuacji były po prostu jak chińszczyzna. Poza tym długość wypowiedzi dyskwalifikowała Go w oczach dzisiejszych czytelników. Bo ile osób lubi dziś czytać długie teksty? Staraliśmy się z tym walczyć wspólnie. Odsyłałam Mu teksty do poprawki, albo sama je robiłam. Rzadko jednak je akceptował, starał się sam je korygować. Czasami krzyczał, że Mu tak przerobiłam tekst, że nic już w nim nie ma. I zabierał się za poprawki sam. Z moim postanowieniem, że powyżej dwóch stron druku nic nie pójdzie do Bazaru, poradził sobie łatwo… zmniejszył czcionkę do 9 pkt. 😊 I tak w kółko… Jednak po kilku próbach udało się nam wypracować konsensus. Efektem tego było kilka odcinków, które się ukazały. Kilka jeszcze mam przygotowanych. Dalej muszę sobie radzić sama…Szkoda, Lechu, że nie dobrnęliśmy do tego brzegu wspólnie, nie dokończyliśmy dzieła wymiany na nowe. Wiem jednak, że będziesz mnie wspierał tam, z góry, podrzucając pomysły i układając swoje notatki w logiczną całość. Obiecuję, że dokończę zaczęte przez nas wspólne dzieło.
Z jakim skutkiem?
Tego nie wiem, a czy Ty wiesz już? Czy tam wysoko można spojrzeć w przyszłość? Trzymaj kciuki i machaj mocno skrzydłami, gdy już będę opadać z sił i tracić wiarę z bezsilności. Mów mi wówczas, jak do niedawna: „Spokojnie, damy radę”.Ty więc spoczywaj spokojnie, a ja zabieram się za robotę! Nie mam już zaplecza, muszę się bardziej starać. Ale mam nadzieję, że „Spokojnie, damy radę”…
Szwarc Gapa
Żal człowieka, choć go bliżej nie znałem. Niestety przedstawiciele gatunku homo-sapiens odchodzą ostatnio częściej niż inni. Ja wolę dłuższe teksty, bo w podstawówce nauczono mnie czytać i coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie każdy miał tyle szczęścia. Pod tekstem pana Lecha zdarzyło mi się zamieścić złośliwy komentarz, ale i tak zaliczyłem go do ludzi myślących. Na pewno na sercu leżały mu sprawy samorządowe. Z oficjalnych przekazów wynika, że nic nam tak dobrze w kraju nie wyszło jak samorządy. Wydaje mi się, że zmarły dostrzegł, że te ewoluują w złym kierunku i służą głównie zaspokajaniu potrzeb grupy, która jest aktualnie przy korycie. Przedstawiciele społeczeństwa zwani błędnie radnymi (bo nad niczym nie radzą) nie są w stanie przebrnąć ze zrozumieniem nawet przez krótki projekt uchwały przygotowanej na sesję i tak się dzieje niestety w całym kraju. Skutki tego odczuwają nie tylko ludzie, ale nawet wronieckie krowy, które w liczbie 8 właśnie przepadły bez wieści. Samorząd, który od lat nie jest w stanie zadbać o krowy i przepycha co roku uchwałę, bez wyznaczania gospodarstwa rolnego do którego organizacje pozarządowe mogą przewieźć krowy jest wyjątkowo nieudany.
To tylko jeden przykład bezmyślności z ostatnich sesji, a jest ich dużo.
Pan burmistrz nie chwali się na fejsie wyciekiem danych osobowych i zagubieniem krów, ale mam nadzieję, że znajdzie choć trochę miejsca na pożegnanie z człowiekiem, którego dobrze znał, choć drogi im się z czasem rozeszły.
Miejsce dla krów mamy, tylko, że uchwałę podejmujemy w marcu (bo to ostateczny termin) a obowiązuje w roku kalendarzowym, czyli do grudnia. Mam spore podejrzenie, że właśnie to wykorzystała fundacja, która zgubiła krowy, interweniując w lutym, bo uchwałę, jak się okazuje, znała.
Co do oceny naszych radnych, niestety, jest wiele dowodów na to, że masz rację, Karpiu.
Pani redaktor, sprawdzałem także ubiegłoroczną uchwałę i gospodarstwa rolnego do którego można przewieźć zwierzęta. Wasze brakoroby w obu przypadkach nie wyznaczyły i to rzeczywiście fundacja mogła wykorzystać.
https://wronki.esesja.pl/zalaczniki/175354/druk-nr-4_1673263.pdf
O podniesieniu sobie diet jakoś nie zapomnieli. Samorząd gubiący krowy może być zgubny dla ludzi.
Żółta kartka ode mnie dla pana Wojewody. Niech się cieszy, że jestem bardziej wyrozumiały od prezesa Jarkacza, bo jak ten dowie się, że zawala sprawy związane z nadzorem, to skróci mu karierę, jak ministrowi Cieślakowi, który pośliznął się na poczcie w Pacanowie.
Rozdział 4
& 5
2) Krzysztof Szulc, Stróżki 7 – adres jest.
W ub. roku też był. Problem w tym, że aktualne jest to tylko do 31 grudnia danego roku.
Rzeczywiście jest jak pani pisze, moje przeoczenie, przepraszam. U mnie też podejmują tę uchwałę późno, a są gminy, które robią to wyprzedzająco. Coś mi się widzi, że gminy podejmujące na ostatnią chwilę, tworzą 3 miesięczne bezhołowie, które te organizacje idące po bandzie niemiłosiernie wykorzystują.
Fundacja jest pewnie przez 3 miesiące aktywniejsza w tych gminach, które nie podjęły jeszcze uchwały. To pozwala im twierdzić, że działając w stanie wyższej konieczności musieli gdzieś zwierzęta przewieźć, a gmina nie miała aktualnego programu opieki nad zwierzętami. Jestem ciekaw kto poniesie koszty.